wtorek, 3 marca 2015

13. O dwoch takich co zabijają wiarę w mężczyzn.

No witam, was w te piękną noc. Dobra nie wiem czy jest piękna czy może leje deszcz, grad lub śnieg bo siedzę na wpółprzytomna na łóżku i próbuje racjonalnie myśleć, chyba mi nie wychodzi.

Rozdział jak zwykle z poślizgiem, ale możemy udawać, że to było zaplanowane. Jest dość obszerny, ciekawe czy ktoś z was dotrwa do końca...no cóż zobaczymy.
No i wreszcie to co chcę zrobić najbardziej, rozdział dedykuje Jolce, bo tak i po prostu, bo ja kocham i jest cudowna i nikt mi jej nigdy nie zastąpi, dziękuje, że jesteś <3
PS nie ma "post scriptum" :), po prostu miłego czytania.
A nie, czekajcie jednak jest, dziękuje wam wszystkim i każdemu z osobna za 31 tysięcy wyświetleń, jesteście wielcy :*


*  5 Second of Summer *

 "Trochę się zdenerwowałam, a trochę mi się zrobiło smutno. Zawsze mi jest smutno, kiedy się przekonuję, że oceniłam kogoś za wysoko."
~Joanna Chmielewska


   Dziewczyna o płomiennych włosach samotnie spacerowała po błoniach otaczających Hogwart. Delikatne podmuchy wiatru rozwiewały jej gęste i jedwabiste włosy, a promienie wczesnojesiennego słońca ogrzewały jej z lekka zaróżowione policzki. Wiatr jednak nie potrafił ukoić jej niespokojnej duszy. Potrzebowała ochłonąć od tego całego zgiełku szkolnego, od zadań domowych, lekcji, ale przede wszystkim od ludzi.

  Skierowało swoje kroki w stronę jeziora, które zawsze ja fascynowało; jego niczym nieprzenikniona tafla i głębia budząca dreszcze adrenaliny to było to czego teraz potrzebowała. Usiadła pod odległym drzewem z dala od innych uczniów by móc pomyśleć w przyjemnej ciszy, która teraz była jej jedyną ucieczką. Ucieczką od pocałunków Matta, plątających się pod nogami Huncwotów, ale głownie przed zarzutami czarnowłosego Gfryffona. Czy rzeczywiście była naiwna i dziecinna? Czy naprawdę kierowała ją chęć zemsty? Już sama nie znała odpowiedzi na te pytania. Oparła głowę o korę drzewa i zamknęła oczy po czym cicho westchnęła. Była niezdecydowanym dzieciakiem chociaż trudno było jej się do tego przyznać, szczególnie przed samą sobą. Ostatnio często dochodziła do tego typu wniosków, co w żaden sposób nie poprawiało jej humoru. Spędzając nad jeziorem kolejne minuty ciszy, które zamieniały się kolejno w kwadranse i godziny, nie zwróciła uwagi na powoli zachodzące słońce. Przez ten czas nabrała swego rodzaju pewności siebie i podjęła wstępne decyzje co powinna zrobić ze swoim życiem. Siedziała by tak pewnie do momentu pojawienia się księżyca, gdyby nie poczuła, że ktoś usiadał koło niej. Czuła na sobie jego wzrok, ale nie miała zamiaru otwierać oczu bo to dałoby przybyszowi swego rodzaju pozwolenie na rozpoczęcie rozmowy, a ona potrzebowała samotności, na którą niegdyś tak bardzo narzekała. Od paru dni czuła się obserwowana, no bo na dobrą sprawę patrząc jak miała się czuć? Zawsze najpierw zjawiał się Matt, a chwile po nim niby przypadkowo, któryś z Huncwotów, to nie było normalne. Męczyło ją już to, dokładając do tego wszystkie niedomówienie ze strony Jamesa powstawała mieszanka wybuchowa. Poczuła ciepłą dłoń na swojej ręce, ale nie otworzyła oczy ani nie cofnęła ręki. Powiedziała jedynie:
- Chce zostać sama.
Chłopak badawczo jej się przyglądał, zaczął kreślić na jej dłoni kółka swoim kciukiem i zapytał nie przerywając czynności
- Coś się stało?
Otworzyła oczy, ale nie spojrzała na niego, biła się z myślami chodź jeszcze niecałe pięć minut temu miała w głowie plan. W końcu zabrała swoją dłoń i zapytała bez emocji:  
- Kim ja właściwie dla ciebie jestem, co?
Chłopak zastanowił się chwile nad tym co powinien właściwie odpowiedzieć. Delikatnie przysunął się do dziewczyny i spojrzał na jej profil. dłonią obrócił jej podbródek w swoją stronę i zatopił się w jej szmaragdowych oczach. Spoglądali na siebie w niczym nie zmąconej ciszy, która trwała jednak zbyt długo co zirytowało dziewczynę. Odtrąciła jego dłoń  (brawo Lily!) i powiedziała bez krzty opanowania w głosie:
- Czy ty potrafisz robić ze mną coś po za całowaniem?
- Nie lubisz się całować?- odpowiedział prawie natychmiast, bawiąc się pasmem jej włosów.
- Nauczysz się odpowiadać na zadawane pytania.?
- Nie wiem o co ci chodzi księżniczko, przecież rozmawiamy.
- Nie nazywaj mnie tak, ma do tego prawo tylko...zresztą nikt nie ma do tego prawa. A rozmawianie o całowaniu się nie liczy!
- Ale dużo lepiej mi to wychodzi - mrugnął do niej, ale kompletnie to zignorowała.

  Miała dość, takich gierek, miała dość przedmiotowego traktowania i unikania odpowiedzi na namnażające się pytania, zatruwało to ja od środka, chciała to zakończyć bo nie widziała w tym przyszłości, nie widziała w tym przede wszystkim siebie, zrozumiała to, ale nic nie szło po jej myśli. Chyba zbyt długo milczała bo chłopak zaczął ją całować, namiętnie i bez żadnych zahamowań. Próbowała go odepchnąć, ale była w niekomfortowej sytuacji. Czy on naprawdę myślał, że pozwoli mu się tak traktować? Z determinacją ugryzła go w język i szybko wstała. Wytarła mokre usta i zmierzyła go chłodnym wzrokiem. Pokręciła głową z niedowierzaniem po czym spojrzała na powoli zachodzące słońce i szepnęła kierując słowa w przestrzeń:
- Potter miał racje.
Chciała odejść ale Gryffon błyskawicznie znalazł się tuż przed nią, przestraszyła się bo w jego oczach nie zobaczyła poprzedniej delikatności lecz zachłanność i agresywność.   
Zrobiła parę kroków w tył lecz na swojej drodze napotkała drzewo, przewróciła oczami i pomyślała jak nie urok to sraczka* i poprawiła zagubiony kosmyk włosów błąkający się po jej bladej twarzy. Chłopak zlustrował ją wzrokiem bez jakiegokolwiek skrępowania.
- To mi się podoba
Musisz zachować zimną krew, musisz, nie pozwól mu na to...cholera. Chłopak złapał ją w talii i pocałował tylko po to by to zrobić. Lily odwróciła głowę i krzyknęła:
- Nie
Zero reakcji.
- Przestań! Zgłupiałeś?
Również nic. Dziewczyna zaczęła panikować; nie wiedziała co ma zrobić, próbowała go kopnąć, ale był na to przygotowany i zręcznie złapał ją za na nogę. Odepchnęła go, ale nie przyniosło to żadnego rezultaty prócz agresywniejszych ruchów chłopaka.
- Thompson ogłuchłeś? Puść ją.
Chłopak stojący przed dziewczyną odsunął swoją twarz od jej, ale nie z spuszczał z niej wzroku. Nerwowo przełknął ślinę, czyżby bał się Jamesa? Bo tylko on był właśnie teraz obok jeziora. Wreszcie odezwał się do szukającego:
- Wytłumacz mi jedno Potter, jak to jest, że zawsze jesteś tam gdzie my?
- Żadne "my". Puść ją, trzeci raz nie powtórzę-mówiąc to mocniej zacisnął dłonie w pięści, tak iż całe zbledły.
- Bo co mi zrobisz Potter?- zapytał z odczuwalną drwina i pogardą w głosie.
- Co tylko zapragniesz, mam szeroki wachlarz możliwości Thompson- powiedział przybliżając się do pary o jakieś dwa kroki.
- Jestem od ciebie starszy- zastrzegł, na co Rogacz radośnie się roześmiał.
- I co? Już mam się bać czy jeszcze chwile poczekać? -
Matt doskonale zdawał sobie sprawę, że w pojedynku sama na sam z Jamesem znajduję się na straconej pozycji, dodatkowo wiedział, że gdzieś w pobliżu są jego przyjaciele co dodatkowo komplikowało sprawę. Postanowił to rozegrać inaczej; uśmiechnął się do przestraszonej dziewczyny i odsunął się od niej tak by ta mogła uciec. Zdezorientowana całą sytuacją rudowłosa podbiegła do Jamesa i pod wpływem impulsu przytuliła go, ten jeden raz była naprawdę wdzięczna, że zawsze w takich wypadkach bywał tam gdzie ona. Chłopak objął ją ramionami i najchętniej by jej już z nich nie wypuszczał. W tym czasie Matt opierał się o korę drzewa z rękami założonymi na piersiach. Mierzył się z Rogaczem nienawistnymi spojrzeniami. Zdawał sobie sprawę, że przegrał cholerny zakład, ale wiedział co zrobić by to James był prawdziwie przegranym.
- Potter nie zgrywaj teraz bohatera, bo trochę na to za późno.
Lily zmarszczyła brwi i odwróciła się w stronę chłopaka, który to spostrzegł i kontynuował:
- Wiesz Lily, myślisz teraz, że Potter uratował cie przede mną, ale tak naprawdę on próbuje uratować cie przed samym sobą.
- Zamknij się- warknął okularnik, chociaż wiedział, że już nie powstrzyma biegu wydarzeń.
- Nie rozumiem- powiedziała po cichu dziewczyna stojąca teraz między dwoma Gryffonami.
- Myślę, że twój bohater chętnie ci to wytłumaczy.- odpowiedział drwiąco Thompson napawając się całą sytuacją.
- James?- zapytała ledwo słyszalnie, ale chłopak pokręcił tylko głową zawzięcie wpatrując się w przestrzeń ponad jej ramieniem.
- Co, zabrakło ci odwagi? Świetnie! To ja powiem. Widzisz, Evans twój mały bohater założył się ze mną. O co? No cóż miałem cie przelecieć w tydzień i zostawić. O to dowód na to jak Potter cie wielce kocha.
- Co?-  zapytała tempo dziewczyna robiąc krok w tył nie dowierzając w słowa wypowiedziane przez uśmiechniętego chłopaka. Spojrzała niepewnie na czarnowłosego nastolatka, który jeszcze przed chwilą tulił ją uspokajająco. Przypatrywała się mu, szukając choćby najmniejszego szczegółu, który upewniłby ją w przekonaniu, że starszy z Gryffonów kłamię. Jednak nic takiego nie znalazła, nic. Stał parę kroków po jej prawej stronie z dłońmi zaciśniętymi w pięści i spochmurniałą twarzą. Jego zwykle radosne czekoladowe oczy były teraz dużo ciemniejsze, w świetle księżyca, które odbijało się od tafli jeziora, wydawały się wręcz czarne, James nie patrzył na nią co było dowodem, że wszystkie słowa Matta były prawdą. Zrobiła kolejny krok w tył, sama nie wiedziała czy jest bardziej wściekła czy załamana, nie wiedziała też co nastąpi najpierw; napad szalu i wyzwisk czy wybuch niepohamowanego płaczu. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, w jednej chwili widziała wyraźnie obu nastolatków, a w następnej wszystko zlało się w jedną ciemną plamę. Lekko się zachwiała, ale kiedy poczuła rękę na swoim ramieniu momentalnie wróciła do bezwzględnej rzeczywistości z dodatkową energią. Spojrzała swymi zielonymi oczami na Pottera, który pierwszy raz w życiu widział w jej oczach tyle emocji; rozpacz, gniew, agresje smutek, rozczarowanie i upokorzenie. Spojrzała mu w oczy, a potem na jego rękę, która wciąż była lekko zaciśnięta na jej ramieniu. Zrzuciła ją jednym szybkim ruchem i warknęła:
- Nie dotykaj mnie! Nigdy więcej nie waż się mnie dotknąć! Brzydzę się Tobą! Brzydzę się wami! Jesteście odrażający! Ty, Potter jesteś zakłamanym egoistą cieszącym się z krzywdy innych, wciskasz mi kit, że mnie kochasz, że chcesz mojego dobra i szczęścia! Jesteś hipokrytą... poprawka jesteś skończonym hipokrytą. Nie wierzę, że założyłeś się z nim o takie coś, aż tak mnie nienawidzisz? No powiedz! Patrz mi w oczy jak do ciebie mówię!- chłopak z lekkim zawahaniem wykonał jej polecenie. Spojrzał w jej zaczerwienione od płaczu oczy, chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że płacze. Patrzyła na niego z takim obrzydzeniem i urazą, że miał ochotę (dać sobie w twarz?)  zapaść się pod ziemie, ale przed tym miał jeszcze do zrobienia parę rzeczy. Teraz musiał stać spokojnie wpatrując się w jej oczy i słuchając wszystkiego co ma mu do powiedzenia, musiał patrzeć jak płacze, jak płacze przez niego, czego nie mógł sobie wybaczyć i nawet nie chciał. Wiec stał i patrzył jak wystrzela w niego kolejnymi słowami:
- Do tego wszystkiego jesteś niedojrzałym dupkiem wiesz? Jeszcze wczoraj obrażałeś mnie,
oceniałeś mnie, prawiłeś mi kazania moralne, czego kompletnie nie rozumiem w obecnej sytuacji! Jak mogłeś? Miałeś czelność mówić, że kieruję mną chęć zemsty, to do cholery co kierowało Tobą? Zresztą nawet nie odpowiadaj, boje się usłyszeć odpowiedzi. Zawiodłeś mnie bardziej niż ktokolwiek inny bo mimo nieustannych kłótni pamiętałam jeszcze Jamesa, który tak bardzo mi pomógł, który bezinteresownie przy mnie był i, który mnie uratował w te cholerną lipcową noc. Myślałam, że nie mogę już bardziej cie znienawidzić, ale jednak się pomyliłam, znowu. Tracisz tylko czas Potter, zapamiętaj dobrze to co teraz usłyszysz, może i powtarzałam to miliony razy, ale nigdy nie byłam aż tak pewna swoich słów. Nigdy, prze nigdy nie będziemy razem i nigdy ci tego nie wybaczę, więc jeśli randka ze mną też jest cholernym zakładem to właśnie ostatecznie go przegrałeś, bo nie umówię się z chłopakiem, który nie ma w sobie niczego poza uwydatnionym instynktem samca alfa. Nie zamierzam być nagrodą, którą po pięciu minutach, w których naprawdę będę dla ciebie ważna odłożysz na półkę między Penelopy a Amandą, i pozwolisz, żebym pokryła się gęstą, nieprzepuszczalną warstwą kurzu. Nie pozwolę na to! I nie licz na to, że zmienię zdanie!- wytarła wierzchem dłoni oczy, bo łzy przysłaniały jej widok na ponury i zgorzkniały świat. Odwróciła się do Matta i zmierzyła go chłodnym spojrzeniem. W dalszym ciągu stał oparty o pień drzewa i wpatrywał się w nią, czekając na falę krytyki i oskarżeń, która teraz miała spaść na niego. W rzeczywistości było mu wstyd bo całkowicie zaślepiła go chęć wygrania zakładu z chłopakiem, który był dla niego wzorem, zachowywał się jak idiota pozbawiony uczuć, nie zwracał uwagi na drobną rudowłosą, którą zranił. Ona szybkim krokiem podeszła do niego i wymierzyła mu siarczysty policzek (wiem, że się cieszycie xD ja też) i powiedziała:
- Nie pozwolę żeby ktoś mnie tak traktował, rozumiesz? Nigdy nie czułam się gorzej niż czuje się teraz! Czy chodź przez chwilę, przez jakąś cholerną sekundę pomyślałeś o mnie? Co będę czuła? Jasne, że nie pomyślałeś, bo po co używać mózgu skoro myśli za ciebie twój mały przyjaciel, prawda?! Wiesz Matt myślałam, że jesteś coś wart, ale spokojnie mogę dopisać cie do listy osób, które nic sobą nie reprezentują. Jesteś żałosny, wiesz? Ż A Ł O S N Y. Nie wiem jak to się w ogóle stało, że zwróciłam na ciebie uwagę. Ty też jesteś oszustem. Oboje nimi jesteście.
Targana płaczem skierowała się w stronę tętniącego życiem zamku. Obróciła się tylko raz i zwróciła się do nich obu:
- Jesteście siebie warci.

*
"Prawdziwy przyjaciel jest kimś kto wierzy w ciebie kiedy ty przestajesz wierzyć w samego siebie"
Kirsty Dallas 

 
  Pokój Wspólny Gryffonów był nie tylko miejscem spotkań społeczności wychowanków domu Lwa, był miejscem, w którym poznawało się przyjaciół, miejscem, które potrafiło zjednać nie jedną parę. Właśnie tu odbywały się wszystkie nielegalne imprezy i to tu każdy miał swój mały kącik. Ta nietypowa komnata jednocząca ludzi była bijącym sercem domu, w którym kwitnie męstwa cnota. Całe pomieszczenie, które zostanie w pamięci każdego ucznia i każdej uczennicy nie miało samo w sobie wiele magii. Szkarłatno czerwone ściany z punktowym oświetleniem były fundamentami tego miejsca. Wysiedziane fotele i kanapy samym swoim wyglądem wywoływały uczucie szczęścia w sercach podopiecznych Minerwy McGonagall. Ozdobiony, kamienny kominek, w którym zawsze można było obserwować różnorodne tańce pomarańczowych i czerwonych płomieni był uciechą dla oczu i strapionych problemami dusz. Drewniane, szerokie parapety z miękkimi poduszkami były miejscem, z którego można było obserwować błonia, i w którym można było wiele przemyśleć delektując się herbatą. Jednak ani wysiedziane fotele, urokliwe parapety czy nawet kominek z płonącymi iskierkami nadziei nie były tym co tworzyło rodzinną atmosferę serca Gryffindoru. Najważniejszym i nieodłącznym elementem tego miejsca byli ludzie uwielbiający przede wszystkim siebie nawzajem, a dopiero potem miejsce, w którym spędzali razem czas, to właśnie ci ludzie  tworzyli magię, której nic nie jest w stanie zastąpić. To oni byli wyjątkowi, to ich żarty sprawiały, że wieczorami Pokój Wspólny wypełniał się po brzegi i tętnił życiem, nie zależenie od pogody, zadań domowych czy innych problemów natury nijakiej. Grupka czterech rozrabiaków była łącznikiem, to oni spajali chłopców i dziewczęta, to oni sprawiali, że wiek przestał mieć znaczenie, wszyscy byli sobie równi, wszyscy byli jednością, wszyscy stanowili całość. To oni mieli w rękach najwyższy rodzaj magii i byli dowodem, że ludzie nie rodzą się wyjątkowi tylko tacy się stają. Oni stali się wyjątkowi tylko dzięki sobie, dzięki przyjaźni, która połączyła ich niespodziewaną i nierozerwalną nicią plecioną zaufaniem. Każdy z osobna wniósł w ich znajomość coś czego innemu brakowało, przez co byli kompletni i nie wstydzili się być sobą. Dzięki temu stali się autorytetem dla innych i przykładem prawdziwego znaczenia słowa przyjaźń. Przez Hogwart przewinęło się wiele pokoleń nastoletnich czarodziejów i czarownic, ale to Jamesa Pottera, Syriusza Blacka, Remusa Lupina i Petera Pettigrew nikt nie zapomni i to ich wspominać się będzie wiekami. Oni są potwierdzeniem słów istniejemy póki ktoś o nas, pamięta, ~ i to o nich świat będzie pamiętał zawsze. Teraz trójka z nich zajmowali swoje standardowe miejsca przy kominku, czekając na rozczochrańca. Byli zajęci rozmową, w której nikt im nie przeszkadzał bo ich miny wskazywały, że nie dotyczy ona kolejnego kawału, a czegoś dużo poważniejszego. Nawet nie zwrócili uwagi kiedy wokół zapadła głucha cisza. Syriusz rozejrzał się po całym pomieszczeniu szukając sprawcy, który tego dokonał. Najpierw jego szare rozkojarzone oczy nie dostrzegły niczego nadzwyczajnego. Jednak kiedy przyniósł spojrzenie na dziurę pod portretem zamarł. Nie zwracając uwagi na szepty związane z pojawieniem się rudowłosej, szybkim krokiem podszedł do niej i wyprowadził na pusty o tej porze korytarz. Ciągnąc ze rękę zielonooką sprowadził ją najpierw po schodach, a następnie wprowadził do opustoszałej teraz sali od Mugoloznawstwa. Przytulił drobne i rozdygotane ciało rudowłosej do swojej piersi by ukoić jej rozprzestrzeniający się ból. Był wściekły na kogoś kto doprowadził ja do takiego stanu, a nie wątpliwie maczał w tym palce jego przyjaciel. Młody Black nie był jeszcze nigdy świadkiem jej płaczu i stanowczo nie chciał być nim ponownie. Kiedy Lily oderwała się on niego wciąż w jej oczach lśniły łzy pełne rozczarowania. Przełknęła ślinę i zapytała wpatrując się uważnie w oczy swojego towarzysza:
- Wiedziałeś?
Chłopak starał się wytrzymać jej spojrzenie, ale nie było to łatwe, sprawiało mu wręcz ból. Nie odpowiedział jej bo nawet nie wiedział co w zasadzie mógł jej powiedzieć, nic, co wiedział nie przyniosło by jej ukojenia, a pogłębiło by tylko rozczarowanie. Patrząc na nią czuł, że ją zawiódł i miał świadomość, że nie był pierwszym, który tego dziś dokonał. Evans pokręciła ze zrezygnowaniem głową i odpowiedziała na zadane przez siebie pytanie:
- Jasne, że tak.- i wyminęła go z przekonaniem, że każdy facet potrafi tylko ranić, to tylko kwestia czasu jak to zrobi i kwestia jak bardzo zaboli.
- Lily zaczekaj!- krzyknął za nim opuściła klasę. Dziewczyna zatrzymał się bo była ciekawa czy ma coś na swoją obronę. Odwróciła się i pokazała mu twarz, na której widniały świeże ślady wylanych łez. Syriusz nie miał pojęcia co się właściwie wydarzyło, ale miał nadzieje, że Matt nie wygrał tego zakładu, bo wtedy by sobie tego nigdy nie darował i już nigdy nie potrafiłby spojrzeć w jej szmaragdowe oczy. Poprawił kołnierzyk koszuli, bo nagle zabrakło mu powietrza do normalnego oddychania. Usiadł na brzegu ławki założył ręce na karku i powiedział:
- Ruda, kurde no. Uważasz, że jestem zadowolony, że James odwalił ci takie coś? Jak się o tym wczoraj dowiedziałem to miałem ochotę go zatłuc, naprawdę. Tyle, że chyba tego nie zrozumiesz, ale on jest moim przyjacielem i mimo faktu, że czasem zdarza mu się robić rzeczy nie używając mózgu wciąż nim jest, i zawsze będzie. Nie patrz tak na mnie, nie usprawiedliwiam go. Uznałem jednak, że lepiej będzie jak mu pomogę niż zacznę się z nim bić, bo co się miało stać już się stało. Z racji, że ten chu...idiota, Thompson nie chciał przyjąć przedterminowej wygranej więc wymyśliliśmy warty, pilnowaliśmy cie na okrągło, tyle, że jak widać to za mało.- zamilkł na chwile, bo zgubił sens swoich słów, pomyślał co powinien jeszcze dodać tak by mu uwierzyła i by nie musiał zdradzać żadnej z ich tajemnic, chociaż pierwszy raz miał ochotę, złamać tą zasadę. Westchnął i spojrzał na stojącą dziewczynę, było mu przykro, że to wszystko się tak potoczyło, czuł, że jest jej winien więcej wyjaśnień chociaż to nie on założył się o jej cnotę. Przetarł oczy wierzchem dłoni i kontynuował:
- Wiem, że się zawiodłaś na Jamesie, na Thompsonie i na mnie. Tyle, że my z Rogaczem nie chcieliśmy cie skrzywdzić, może w to nie uwierzysz, trudno ale tak było jest i będzie. A ten śmieć zapłaci za to co zrobił bo tak i po sprawie. I masz więcej nie płakać, rozumiesz?- skończył, gubiąc się w sensie swoich słów. Dziewczyna jeszcze chwile przypatrywała mu się, a potem usiadła kolo niego na ławce i oparłszy głowę na jego ramieniu powiedziała:
- Mogłeś mi powiedzieć.
- Nie mogłem- odparł natychmiastowo.
- Jak zaraz wyjedziesz mi tu z Huncwocka tajemnicą  czy czymś innym tego pokroju to daje słowo, że więcej się do ciebie nie odezwę.
- Nie denerwuj się tak dzieciaku tylko wracaj do dziewczyn, do dormitorium, a ja dopilnuje, żeby Thompson popamiętał co znaczy zadzierać z przyjaciółmi Huncwotów, bo to tak jakby zadzierać z Huncwotami, a tego nie polecam.
Lily mimo wciąż cisnących się do oczu łez uśmiechnęła się bo czuła, że nie jest w tym sama co potrafi wzbudzić nadzieje w sercu nawet tak rozżalonej i oszukanej dziewczyny. Szturchnęła go i odpowiedziała:
- I tak jesteś dupkiem, Black
- Mawiają i tak.
Siedzieli tak w ciszy wpatrując się w z lekka zakurzona półkę z różnymi przedmiotami, jakich nie używa się w ich świecie. Syriusz ukradkowo przyglądał się rudowłosej; już nie wyglądała jak siedem nieszczęść i cieszył się, że mimo tak przykrego wieczoru udało mu się wywołać uśmiech na jej spochmurniałej twarzy. Parę razy miał zamiar zapytać ją kto wygrał ten zakład bo chciał wreszcie przestać się tak denerwować, ale stwierdził, że bezpieczniej będzie jak zapyta o to Rogacza. Objął ją ramieniem i westchnął czego nie omieszkała skomentować:
- Co tak wzdychasz jak stary parowóz?
- Ej no Lilka nie jak parowóz a już na pewno nie stary!- oburzył się Gryffon.
- Ja i tak wiem swoje lokomotywo, znasz ten wierszyk? Nie? Jak możesz tego nie znać? To klasyka!- powiedziała i wdrapała się na biurka profesor Morse i zaczęła recytować przy tym wyraźnie gestykulować:
"Stoi na stacji lokomotywa
Ciężka, ogromna i pot z niej spływa:
Tłusta oliwa.
Stoi i sapie, dyszy i dmucha,
Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha:
Buch - jak gorąco!
Uch - jak gorąco!
Puff - jak gorąco!
Uff - jak gorąco!"
Syriusz był tak rozbawiony, że prawie zapomniał, że jeszcze piętnaście minut temu ta sama dziewczyna płakała w jego koszulę. Słuchał kolejnych wersów wiersza jakiegoś mugolskiego autora a z każdym kolejnym uśmiech na jego twarzy rósł. Kiedy skończyła z gracja zaskoczyła na ziemię i ponownie zajęła miejsce obok przyjaciela przy okazji mówiąc:
- Wiec co tak wzdychasz?
- Zastanawiałem się tylko ile jeszcze razy udowodnisz mi że, kobieta zmienną jest
- Kłamiesz.
- Wcale nie.
- A właśnie, ze tak!
- Nie prawda!
Oboje zaczęli się śmiać z kłótni, która w rzeczywistości nią nie była, Kiedy już się uspokoili dziewczyna spojrzała na Syriusza i zobaczyła w nim przede wszystkim dobrego człowieka, przyjaciela i brata. Udowodnił jej, że może na niego liczyć, co wiele dla niej znaczyło Uśmiechnęła się i powiedziała
- Jeśli chcesz żebym ci wybaczyła musisz coś dla mnie zrobić
- Ohoho wyczuwam tu mały szantaż emocjonalny, rudzielcu.-powiedział, dając jej kuksańca w bok.
- Może tylko trochę, więc jak?
- Obym tego nie żałował- zagroził jej palcem i puścił oczko w geście rozbawienia całym obrotem sytuacji.


 "Jakiekolwiek byłoby źródło mej głupoty, jeszcze się nie wyczerpało."
Kurt Vonnegut


  Zmęczony, ale i szczęśliwy wracał do swojego dormitorium po wieczornym spacerze. Zanim jednak na taki się udał dopilnował, żeby Lily niepostrzeżenie dostała się do swojego pokoju nie narażona na spojrzenia ciekawskich uczniów. Szedł przez puste o tej porze korytarze z rękami włożonymi w kieszenie spodni. Nucił pod nosem piosenkę ulubionego zespołu, aż do czasu kiedy stanął przed portretem Grubej Damy. Po jej minie rozpoznał, że jest na coś wyraźnie wściekła. Ulżyło mu gdy okazało się, że to nie on jest powodem jej złego humoru. Nie pytając nawet o hasło wpuściła go do środka nakazując tylko:
- Ucisz ich bo wszystko powiem waszemu dyrektorowi.
Chłopak tylko kiwnął lekceważąco głową byleby jak najszybciej znaleźć się w pokoju wspólnym i zbadać przyczynę hałasu tam panującego. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zobaczył, że nikt z obecnych praktycznie nic nie mówi. Stali i wpatrywali się w schody prowadzące do dormitoriów męskich. Syriusz nie zastanawiając się nawet przez chwilę wbiegł po schodach, a następnie do dormitorium, na którego drzwiach wisiała metalowa tabliczka z czterema nazwiskami, należącymi do Huncwotów. Zastał tam istny koniec świata, ale postanowił to zignorować i powiedział tylko:
- Zapomniałeś o zaklęciu wyciszającym- i nie czekając na reakcję zrobił to za niego, po czym rzucił się na swoje łóżko. Jednak gdy belka wraz z kotarą spadły na niego powiedział w przestrzeń:
- Merlinie, za co?
Jednak nie przeszkadzał przyjacielowi w demolowaniu dormitorium, bo jak sądził po efektach już nie wiele mu pozostało. Wiedział, że musi dać mu się wyżyć, wyswobodzić z siebie złą energię, więc cierpliwie to znosił, chodź czasami miewał dość impulsywnego zachowanie Rogacza, to w głębi duszy rozumiał go. Wiedział, że jemu też zdarza się w przypływie złości niszczyć wszystko co stanie na jego drodze, więc nie oceniał Pottera, i vice versa. Syriusz przewrócił się na bok, podparł głowę na ręce i przypatrywał się swojemu współlokatorowi, który niszczył teraz koszulę, sądząc po rozmiarze należącą do Petera, Kiedy zaczął dobierać się do jego koszul, postanowił wkroczyć do akcji:
- James tknij moje koszule, a przysięgam ci jak matkę kocham, że obudzisz się bez włosów- Potter spojrzał na niego i odpowiedział:
- Łapo, przecież ty nie kochasz swojej matki
- Czepiasz się szczegółów. A teraz zostaw te biedne, nikomu nie wadzące, MOJE koszule. Dalej zdenerwowany Rogacz rzucił jedną z nich we właściciela i opadł kolo niego na łóżko, zakrywając rękami twarz.
- Jestem głupi
- Mhm
- Jestem gnojem
- Tak- zgodził się z przyjacielem, wpatrując się w sufit.
- Jestem idiotą
- Owszem
- Jestem niemyślącym dupkiem
- Zgadza się
Zdegustowany postawą Syriusza, Rogacz rzucił w niego poduszką, ale czarnowłosy zręcznie ją złapał. Rozgniewany okularnik warknął:
- Nie pomagasz
- Sorry stary, ale wyczerpał mi się limit bycia pomocnym co najmniej do jutra, więc nie licz na współczucie, bo jesteś gnojem, idiotą i niemyślącym dupkiem, ale mimo to dalej da się z tobą wytrzymać, więc nie ma tragedii/
- Dzięki za pocieszenie- powiedział ironicznie, wywracając przy tym oczami.
- Rogacz do rzeczy, skup się - tu pstryknął palcami, żeby sprowadzić przyjaciela na ziemię- nie pytałam o to Lily, bo wtedy ja bym się okazał chamem ale teraz już mogę nim być swobodnie. Więc kto do jasnej cholery wygrał ten pieprzony zakład?
James Potter głęboko zastanowił się na odpowiedzią, kto właściwie wygrał zakład? Ale czy to miało teraz jakiekolwiek znaczenie? On przegrał coś więcej niż zakład, przegrał miłość swojego życie, a przynajmniej tak wtedy myślał, miał rację?
Zanim zmobilizował się do odpowiedzi, zdjął energicznie buta i cisnął nim w drzwi prowadzące do łazienki, z której właśnie wychodził niczego nieświadomy Lupin. Miał szczęście, że but Rogacz zboczył z trasy bo zaliczyłby z nim czołowe zderzenie. Remus jedynie machnął ręką bo nie miał już siły do Jamesa, który teraz posłał mu przepraszające spojrzenie.
- Więc jak?- nalegał zniecierpliwiony Łapa.
- Jaa...- odpowiedział bez zachwytu James. Na co Syriusz odetchnął z ulgą i powiedział:
- Chociaż tego nie schrzaniłeś pajacu.
- Łapo nie chwal dnia przed zachodem słońca, sądząc bo wyglądzie naszego dormitorium, źródło jego głupoty jeszcze się nie wyczerpało i ma się dobrze
W tym momencie poleciał w jego stronę drugi but, przed którym już nie zdołał się obronić.
- Dla twojej wiadomości, słońce już dawno zaszło, wilczku.

*


"Szukam świata, w którym jedna jaskółka czyni wiosnę,
gdzie szewc chodzi w butach,
gdzie jak cie widzą to dzień dobry
Szukam świata, w którym człowiek człowiekowi człowiekiem"
Jarosław Borszewicz


Hogwart już od paru godzin pogrążony był w całkowitej ciemności i błogiej ciszy. Zarówno nauczyciele jak i uczniowie spali otuleni w mitycznych objęciach Morfeusza. Pod ciepłymi kołdrami, za zasłoniętymi kotarami i zamkniętymi drzwiami swoich pokoi, odgrodzeni od problemów, odgrodzeni od świata, byli pochłonięci w swoich sennych marzeniach gdzie mogli spełniać najskrytsze pragnienia, o których prawdopodobnie nikt nie miał nawet pojęcia. Nie byli świadomi, że o tak późnej porze ktoś może samotnie pałętać się po korytarzach otulonych przytłaczającą ciszą i przerażającym mrokiem. Teraz jedynym światłem w okolicy zamku była mala świeczka w dłoni zielonookiej dziewczyny, której rude, wilgotne kosmyki opadały falami na białą koszulę nocną. W drugiej ręce trzymała ciemnozielony zeszyt wypełniony drobnym pismem wykonanym płynnymi ruchami jej bladych dłoni oraz pióro z pod, którego wychodziły wszystkie słowa, które leżały na jej wrażliwym i młodym sercu, Kolejno pokonywała zakręty, korytarze i schody, uważając na obluzowane stopnie i porozmieszczane w różnych częściach zamku zbroje i posągi, by w końcu dotrzeć na szczyt wieże astronomicznej. 

"Moje idee to gwiazdy, których nie potrafię ułożyć w konstelacje"
John Green.


   Usiadła wygodnie na kocu, który już w czwartej klasie, w tajemnicy przed wszystkim ukryła pod obluzowaną deską na dole schodów. Przychodziła tu zbyt często, by nie zaopatrzyć się w jakąkolwiek wygodę. Oparła ociężałą głowę o kamienny mur i przymknęła powieki.
   Lubiła zapach świeżego powietrza, który pozwalał jej wreszcie odetchnąć, uwielbiała ciszę, w której mogła bez ograniczeń uciekać w najdalsze zakamarki umysły, ale to w gwiazdach była zakochana. Każda z nich była wyjątkowa, każda wokół siebie miała miliony innych, podobnych, a mimo to była od nich oddalona o wiele lat świetlnych zupełnie jak człowiek samotny w tłumie. Którakolwiek z nich mogła być jej świetlistym odpowiednikiem na niekończącym się, czarnym niebie. Wierzyła, że to w nich zapisane są wszystkie istnienia i, że to one znają wszystkie tajemnice. Dzięki pięknu, tajemniczości oraz jasnemu blaskowi jaki każda z nich wytwarzała, Lily wreszcie mogla zaznać harmonii. Te małe punkciki, które pozornie były na wyciągniecie ręki potrafiły ukoić ból, złagodzić agresje i odseparować wstyd. Szczyt wieży astronomicznej był jej małą ucieczką, którą pozwalała jej za każdym razem spojrzeć na wszystko z innej, lepszej perspektywy. Natomiast świecące ciała niebieskie były jej drogowskazem, były czymś więcej niż dla innych. Nie chciała myśleć o dniu, w którym zabraknie gwiazd, i dniu w którym nawet one nie będą w stanie jej pomóc. To przerastało jej wyobraźnie. Dla niej nie istniał świat bez gwiazd.
Rudowłosa z roztargnieniem sięgnęła po pamiętnik i otworzyła go na kolejnej pustej stronie, zagięła górny róg, na którym napisała znak zapytania. Po czym zaczęła pisać






Gdzieś pod gwizdami, w których szuka inspraracji
 

Bez sensu pisać przywitanie z samą sobą, więc daruje sobie "Dear dairy"
Nie będę pisała też o dzisiejszym dniu, bo chcę żeby jak najszybciej, wyparował, uległ destrukcji albo cokolwiek innego chociażby niech zamieni się w nic nieznaczącą przeszłość. Proooszę,
No, ale jak zawsze wszystko idzie na przekór mi i to właśnie takie dni pamięta się zawsze, czyta, niczym,
nieskalana hipokryzja.

Nie będę też wylewała kolejnych hektolitrów łez, bo chyba nie warto, no i nie jestem zupełnie pewna, czy nawet jeśli chciałbym płakać to miałbym czym, lepiej nie ryzykować.

Bo w zasadzie po co będę zarywać noc, żeby opisać coś co w żadnym wypadku nie powinno się wydarzyć? No po co? Zawsze przecież mogę zarwać pół nocy, wpatrując się w gwiazdy, ku uciesze mojej prawej dłoni i oczu, prawda? Jasne, że prawda. Mam ciekawsze rzeczy do roboty niż wspomnienia, czegoś, czego tak naprawdę nie chce pamiętać. Ironio! Niby nie chcę, a jednak wciąż ta myśl nie daje mi spokoju. Uderza we mnie ciągle na nowo i na nowo, to niezbyt pomaga w pozbyciu się złego samopoczucia, ale jak widać mój mózg widzi w tym jakąś korzyść, nie wnikam, bo ja w tym nie widzę, żadnej logiki ani nawet czegoś co pod nią podpada. No chyba, że to kwestia, tego, że ledwo widzę czubek własnego nosa w tych ciemnościach.

Jeśli już mam być szczera to zastanawia mnie tylko jaki oni mieli w tym cel, bo co jak co, ale to pozostaje dla mnie tajemnicą (i w sumie nie jestem pewna czy chcę ja poznać, ale mniejsza).

No i jeszcze w tym wszystkim to dziwne, naprawdę dziwne zachowanie Jamesa, coś tu nie pasuje... poprawka coś tu ewidentnie nie pasuje, tylko co? Nie mam pojęcia. Pytania zaczynają mnie przerastać, smutne.

Dobra, to serio nie był dobry pomysł żebym się nad tym teraz rozwodziła. Jest noc gdzie z powodu zmęczenia nie jestem w stanie okłamać nawet siebie, a co tu mówić o jakichkolwiek odpowiedziach na namnażające się pytania. Właśnie. jak już o nich mowa...

Pytania to zło, powaga.

Kiedy ich sobie nie zadajesz są uśpione, ale kiedy już zadasz sobie jedno, do życia budzą się kolejne, a ty w dalszym ciągu nie znasz odpowiedzi na żadne z nich. Snujesz domysły, które prowadzą w kosmos...właśnie.

Prowadzą w  kosmos, do gwiazd gdzie prawdopodobieństwo jest równe nieprawdopodobieństwu.

Niech ta noc już się wreszcie skończy, bo wykończę samą siebie chorymi niedopowiedzeniami.

Kiedy jej gęste włosy zdążyły już całkowicie wyschnąć, ona dalej siedziała w tym samym miejscu i wpatrywała się w powoli jaśniejące niebo i wschodzące słońce. Ostatnie pytanie jakie zadała sobie tej nocy było związane właśnie z nim:
Czy nowy dzień wymaże grzechy przeszłości i zamknie, krótki aczkolwiek burzliwy rozdział w jej z pozoru nudnym życiu?



Słońce dopiero wschodziło więc nie mogła być niczego pewna.