czwartek, 30 stycznia 2014

Urodzinki



30 stycznia 1960...czy coś wam mówi ta data? To narodziny naszej pięknej, zdolnej momentami opryskliwej Panny Evans! Świętujmy, bo jest co!








Mniej książek i nauki, więcej przygód i frajdy! Ciesz się z tego co masz i uwierz ze możesz mieć znacznie więcej! Rozum więcej niż treść podręcznika życia się w nim nie nauczysz a to najtrudniejsza sztuka! 














PS: Żyje, jestem i was kocham! Dziękuję za to, że jesteście i mnie, tej złej i nie dobrej nie opuszczacie. Przyrzekam, że na prawdę za nie długo pojawi się kolejny rozdzialik i razem będziemy też świętować urodziny tego bloga, które już minęły!

Pozdrawiam i całuje na zawsze Wasza Lily

piątek, 3 stycznia 2014

Aktualizacja wszechświata część I czyli Prolog 5 rozdziałów i 2 Miniaturki.


Tadam! Nowy Rok a wraz z nim ja. Po udanym sylwestrze życzę wam hmm...po prostu aby ten rok był lepszy od po przedniego. Wraz ze mną wita was Prolog, 5 Rozdziałów i 2 Miniaturki.

 Pragęłam do Was wrócić i wróciłam, ale żeby ponownie wdrążyć się w to opowiadanie musiałam przeczytać całego Bloga od nowa no i się zaczęło. To mi się nie podoba, tak przecież nie może być to ja to napisałam? Postawiłam się poprawić i widać efekty: rozdziału są dłuższe i obfitsze w opisy. Dodaje to jako nowy post ponieważ, żal mi aktualizować tamte posty i całkowicie je zmieniać, bo chcę aby odzwierciedlały zmiany jakie we mnie zaszły od ubiegłego roku. Chciałabym też abyście Wy od nowa wdrążyli się w to opowiadanie mam nadzieję, że wam się spodoba nowa wersja i że zostawicie po sobie ślad.
Możecie podziękować mojej najlepszej przyjaciółce Gin, która w ubiegłym roku wciągnęła mnie w pisanie bloga. Zawsze była przy mnie, wspierała, pomagała, nie oceniała. Właśnie jej chciałabym dedykować tego bloga jak i każdy z rozdziałów, bo 2 takiej osoby jak ty nie ma nigdzie indziej na świecie.
 Dziękuje za to, że jesteś i za to kim ja stałam się dzięki Tobie ;*
Teraz nie zanudzam tylko powiem, że reszta już wkrótce...i no cóż zapraszam do lektury. 



PROLOG


   Są takie dni w życiu każdego, które będziemy pamiętać wiecznie. Dni. które rano wydają się nam normalnymi, a w rzeczywistości zmieniają nasze życie. Dni, w których dowiadujemy się o czymś co sprawia, że wszystko zaczynamy postrzegać w innych kategoriach  dni, w których jedno tracimy drugie zyskujemy.
   W małym miasteczku, w przytulnym domku, z którego emanowało ciepło i miłość, sąsiadów codziennie dochodziły wybuchy śmiechu dwóch uroczych dziewczynek. Te dwie istoty nie były dla siebie tylko siostrami, były tez najlepszymi przyjaciółkami...były, do czasu gdy młodsza z nich otrzymała tajemniczy list...
Czy jedno wydarzenie może zmienić wszystko? Czy może sprawić, że miłość przerodzi się w nienawiść?  

* * * * * * *

   Pierwszego września wszystko miało się zmienić, jej dotychczasowe życie miało ulec kolosalnej zmianie.
Podekscytowana kroczyła dumnie po peronach dworca King's Cross. Gdy jej rodzice pokazywali gdzie jest pero 7 jakiejś starszej kobiecie, ona stała na przeciw ściany dzielącej peron 9 i 10, wiedziała, że tam zacznie się przygoda jej życia... Niespodziewanie ktoś wbiegł w nią z taką siła, że wraz z nim przedostała się na peron 9 i 3/4 cała poobijana. Odwróciła głowę by zobaczyć sprawce wydarzenia. Był to wysoki brunet o nieuczesanych włosach i czekoladowych oczach. Stał i wpatrywał się w nią. Rudowłosa z jękiem podniosła się z ziemi i warknęła :
- Może jakieś przepraszam?
- Nie ma za co- uśmiechnął się cwaniacko. Dziewczynka mimo młodego wieku bardzo to zirytowało, odeszła naburmuszona, postanawiając, że będzie unikać ów bezczelnego chłopca.
James z rozbawieniem przyglądał się oddalającej się złośnicy.
Było w niej coś takiego, że jego celem stało się poznać ów dziewczynę.

Niestety dla niej, na szczęście dla niego ich drogi tego dnia skrzyżowały się nie jednokrotnie ;
w Expresie Hogwart, na Ceremonii Przydziału, podczas uczty powitalnej...



   Mówi się jaki pierwszy dzień taki cały rok. W przypadku tych dwojga los natykał ich na siebie nie tylko w ciągu pierwszej klasy ich nauki w szkole Magi i Czarodziejstwa....





1. Podróż do domu..




   Jeszcze ostatnie spojrzenie na błonia Hogwartu,  jeszcze jedno na jezioro, i na piękny o tej porze roku, lecz wciąż budzący niepewność i strach, zakazany las... Wielu uczniów po raz ostatni widzi te iście magiczne miejsce. U nie jednego ucznia siódmego roku widok ten spowodował spłynięcie pojedynczej łzy smutku i tęsknoty, tęsknoty za czasami gdzie ważna była nie tylko nauka, lecz przyjaciele, bronienie i oddanie swemu domowi, quddich....To już ich ostatnia podróż z Hogwartu, z Hogwartu w nowe, pełne niebezpieczeństw i trudnych decyzji życie...

   Na stacji Hogsamate tłumy uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa taszczyły swe ogromne kufry i klatki ze swoimi pupilami w stronę wielkiego czarno - czerwonego Expresu Hogwart - Londyn. Kiedy uczniowie zajęli miejsca w przedziałach i pociąg ruszył wielu z nich podziwiało rozmaite krajobrazy za oknem, tak inni toczyli rozmowy o przysłowiowym wszystkim i niczym.                                                                                                              
   W jednym z przedziałów, który zajmowały absolwentki 5 roku domy Godryka Gryffindora właśnie omawiane były palny dziewcząt na nadchodzące wakacje. Dorcas Meadowes, najlepsza przyjaciółka Lily, miała spędzić wakacje u swojego brata nad morzem, natomiast Marlena u swojej ukochanej babci. Rudowłosa nie miała ochoty wypowiadać się na ten temat bo nie był on dla niej szczególnie miły. Miała ona spędzić te wakacje wraz ze swoją nieznośną starszą siostrą, Petunią...

   Dziewczęta jako, że każda z nich miała dużo do powiedzenia zmieniały tematy jak rękawiczki, a to o chłopcach, a to o ciuchach... w pewnym momencie rozmowa została skierowana na temat SUMÓW:
- Dor jak Ci poszło z OPCM? Bo mi zadanie o wampirach sprawiło trochę problemu- powiedziała Marlena.
- W zasadzie był to chyba najprostszy egzamin....-odpowiedziała powoli Dorcas i przy okazji zerkała zlękniona na Lily, bo wiedziała, że choćby wzmianka o feralnym egzaminie, a w zasadzie o tym co wydarzyło się po nim wywoła burzę w emocjach panny Evans...

    Niby prosty był ten egzamin, ale to co wydarzyło się po nim...Popisywanie się Pottera i Blacka, znęcanie się nad Severusem i na dodatek (jakby było już tego mało) Sev nazwał mnie szlamą... Gorzej być nie mogło!
Ja głupia myślałam że mam w nim przyjaciela. Potter ten skretyniały idiota zniszczył wszystko. Po raz kolejny go znienawidziłam jeśli to w ogóle możliwe, bo to przez niego pokłóciłam się z Severusem przez niego cała szkoła kojarzy mnie jako ,,tą Rudą od Pottera" ,a ja chyba mam imię nie?! Jakby nie mógł znaleźć sobie innego obiektu westchnień i dać mi wreszcie święty spokój.
   Wtedy znów powróciła wściekłość i rozżalenie.
Jej zwykle blada twarz przybrała barwę dojrzałego pomidora. Dorcas to spostrzegła, mimo że dziewczyna próbowałam ukryć rumieńce złości, które wykwitły na jej twarzy pod zasłoną włosów...
Dor przesunęła się o jedno siedzenie w jej stronę i już otwierała usta by coś powiedzieć gdy drzwi otworzyły się z hukiem i weszli przez nie nie kto inny jak Huncwoci.

- No witam piękne panie- zagadnął Syriusz Black nonszalancko opierający się o drzwi przedziału.
Teraz to się dopiero zacznie- pomyślała Marlena gdy tylko zauważyła, że Rogacz usiadł na przeciw zielonookiej i zwrócił się do niej jednym ze zdrobnień, których szczerze nienawidziła:
- Liluś, słonko Ty moje chyba za dużo pudru dziś na siebie nałożyłaś - Huncwoci zgodnie wybuchnęli gromkim śmiechem, a Lily resztkami sił trzymała nerwy na wodzy żeby nie wybuchnąć po raz kolejny Najspokojniejszym tonem jaki wtedy była wstanie z siebie wykrzesać powiedziała:
- Wstań, zrób 3 duże kroki w lewo, otwórz drzwi, wyjdź i niech cie nie widzę jeśli ci życie miłe!
- Liluniu najmilsza złość piękności szkodzi, uspokój się kochanie wdech i wydech.
Nie wytrzymała.
- Po pierwsze nie jestem żadną Liluśią a ni Lilunią! Po drugie nie jestem słonkiem, kochaniem, żabcią, księżniczka a ni niczym takim, a już na pewno nie twoją! A po trzecie: NIENAWIDZĘ CIĘ Potter!!!-wykrzyknęła już naprawdę wyprowadzona do granic możliwości z równowagi. Wyciągnęła różdżkę i jednym machnięciem ściągnęła kufer z półki i wybiegła z przedziału.
Wszyscy patrzyli na to w osłupieniu, lecz jeszcze większe było ich zdziwienie gdy Lilka z powrotem otworzyła drzwi i ponownie się wydarła:
- Sam sobie rób wdechy i wydechy! Ja w ciąży nie jestem i nie rodzę!

* * *

   W przedziale zapadła głucha i uciążliwa cisza. James spoglądał w okno, żeby nie napotkać wzroku swoich przyjaciół, którzy ukradkowo wymieniali między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Peter chciał jakoś rozładować dziwną atmosferę wiec zażartował:
- A może jednak ona jest w tej ciąży? Wiecie Jak moja ciocia w niej była to ciągle miała takie humorki...
- Ucisz się Glizdogonie - żachnął się Łapa obserwując reakcje Rogacza.
- No... yyy James? wszystko ok?- zapytała Marlena.
-  A wygląda...? Mam pomysł! Idę ja przeprosić!- wstał tak gwałtownie, że uderzył głową o półkę na bagaże. Trzymając się za głowę i soczyście przeklinając wybiegł z przedziału.
Przyjaciele dwójki nie omieszkali pozostawić tej sytuacji bez komentarza:
- Czyli wracamy do normy, tak?
- Noo nie da się ukryć, kto ma ochotę na fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta?

* * *

    Przeszła już dwa wagony pociągu i miała nadzieje że NIKT (czytaj Potter) za nią nie idzie. W trzecim wagonie doszła do wniosku, że tu czuje się bezpieczna, ale postanowiła nie wchodzić do żadnego z przedziałów, bo nie chciała słuchać kąśliwych uwag dziewczyn. Stwierdziła, iż resztę podróży spędzę na korytarzu. Usiadła na swoim kufrze, oparła głowę o zimną ścianę, która przyniosła ukojenie dla pulsujących w niej myśli. Pozwoliła im biegać po jej umyśle, niektóre z nich powodowały spłynięcie nielicznych łez, którym pozwoliła toczyć wąskie ścieżki na jej delikatnych policzkach. Każda z nich dodawała jej pewnego rodzaju otuchy i spokoju. Była jedną z tych dziewcząt, które stosowały zasadę: "Kiedy życie daje Ci sto powodów do płaczu, pokaż mu, że masz tysiąc powodów do uśmiechu". Przestała płakać, jeśli można to było nazwać płaczem, stwierdziła, że on nie jest tego wart, w końcu ludzie mają gorzej, prawda?
Tak mijały minuty, które zbiegiem czasu mierzonego regularnymi odgłosami pociągu, przerodziły się w godziny....

    Już z oddali było widać Londyn. Dziewczyna, która w ciągu tych godzin przemyślała na spokojnie i przeanalizowała całą sytuacje, postanowiła wrócić do swojego przedziału i nie zadręczać się tym dzieciakiem.

   Gdy dotarła do przedziału popatrzyła przez szybkę i zobaczyła roześmianą Dorcas grającą w raz z Syriuszem i Peterem w Eksplodującego Durnia oraz Remusa i Marlena pochłoniętych rozmową....Nie było tam tylko Potter, ucieszyła się, że nie będzie musiała oglądać jego napuszonego łba, aż do września.
    Skoro wszystko było w porządku postanowiła wejść i tym samym zwróciła na siebie uwagę wszystkich. Gdy już weszła usidla obok Syriusza i pośpiesznie powiedziała:
- Przyszłam...się pożegnać - i nie czekając na odpowiedź przytuliła Dori i Marlenę. Potem poklepała Petera po plecach, (miał ręce całe z czekolady) podała rękę Remusowi i uśmiechnęła się promiennie zresztą to samo miała zamiar zrobić w kierunku Syriusza, ale on uprzedził ją i przytulił. Lekko oszołomiona odwzajemniła drobny gest i w tym momencie pociąg gwałtownie stanął, ale nie upadła bo wciąż tkwiła w ramionach młodego Blacka. Gdy Syriusz wypuścił ją ze stalowego uścisku, wszyscy jakby się umówili wykrzyknęli:
- Będziecie pisać?!- Na co roześmiali się i pokiwali ochoczo głowami.

   Zamyślona i jednoczenie szczęśliwa dziewczyna zbliżyła się do barierki aby dostać się na mugolską część dworca. Musiała jednak odczekać parę minut, ponieważ nie wiadomo jak zareagowaliby mugole na chmarę ludzi z kuframi, wychodzących praktycznie znikąd. W tym czasie przyglądała się innym uczniom bo jej najbliżsi gdzieś się ulotnili. Widziała zgrabne bliźniaczki z Ravenclawu chichoczące na widok jakiego starszego chłopca, spostrzegła też Alicję i Franka żegnających się nie daleko miejsca, w którym stała Lily.
Spostrzegła też grupkę ślizgonów z piątego i szóstego roku, którzy nieustannie szeptali między sobą jednak ona wolała nie wiedzieć czego dotyczy ta spoufalona rozmowa.
Kiedy stała tak zamyślona, oczekując w kolejce poczuła szarpnięcie za nadgarstek, a chwilę potem została pociągnięta ze zdwojoną siłą za jedną z kolumn peronu 9 i 3/4.
- Co do ch...- ni dane było jej dokończyć, ponieważ nie kto inny jak James Potter, ten znienawidzony przez nią chłopak musnął jej usta i wyszeptał w nie krótkie, ale za to wyraźne przepraszam. I zniknął równie szybko jak się pojawił, zostawiając dziewczynę w stanie szoku.
Nie ja chyba śnie przecież to nie mogło się wydarzyć... Niee przecież to nie możliwe. Potrząsnęła głowa aby odpędzić te myśli. Nie chciała uwierzyć, że to co przed chwila miało miejsce wydarzyło się na prawdę...Odgarnęła włosy za ucho i przekroczyła barierkę dzielącą w jej mniemaniu świat magii i ten jej pozbawiony. Prawie od razu dostrzegła swoich rodziców, jak zwykle ubranych elegancko, ale i z klasa, którzy uśmiechali się do niej od ucha do ucha. Odwzajemniła ten ciepły gest. Osoba stojącą obok nawet nie miało co liczyć choćby na cień uśmiechu, stała tam bowiem obrażona na cały świat siostra Lily, Petunia. Młodsza panna Evans po przywitaniu się ze swoimi rodzicami, za którym zdążyła się już stęsknić, jeszcze raz spojrzała na barierkę i pomyślała:
Tak, każda moja podróż kończy bądź zaczyna się nieprzewidywalnie...




2. Wakacje z piekła rodem...



Pierwszy dzień wakacji każdemu powinien kojarzyć się z odsypianiem ukończonego roku nauki, powinien kojarzyć się również z beztroską i szczęściem. Niestety nie wszyscy mieli tak dobrze...

 Jednym z takich miejsce gdzie ciężko było prowadzić sielankowe życie był dom przy Grimmauld Place 12. Jak, co roku gdy starszy syn państwa Blacków wracał do domu wrzała awantura. Tym razem dotyczyła sypialni Syriusza, która w całym domu wyróżniała się najbardziej. Jego kącik, w tym domu przepełnionym czarną magią, wyróżniał się szkarłatno - złotymi barwami, pokrywającymi ściany-barwami domu Godryka Gryffindora, oraz mugolskimi plakatami motocyklów i Pań.

- Co ty sobie wyobrażasz?! Nie dość, że hańbisz ród Blacków to jeszcze publicznie manifestujesz swoją odmienność!!- wrzeszczała Walburga Black, pokazując ręką pokój Łapy.
- Matka ma racje! Zawsze musimy się za Ciebie wstydzić! A ty nic sobie z tego nie robisz! NIC!- krzyczał Orion Black.
Jednak Syriusz nie miał zamiaru wdawać się w dyskusje z "rodzicami", a były ku temu dwa powody :
a) Uznał za o wiele ciekawsze czytanie mugolskiego magazynu o motocyklach, który dostał od Jamesa.
b) Był przyzwyczajony do takich awantur i nie robiły już one na nim wrażenia...
Jednak gdy nad głową przeleciała mu jedna z książek, zdobył się na odwagę i krzyknął :
-Wypad z M-O-J-E-G-O pokoju!! Nie mam ochoty żeby takie szumowiny zanieczyszczały powietrze w tym pokoju!!- wstał z łóżka, podbiegł do drzwi i z hukiem je zatrzasnął. Z powrotem usiadł na materacu nie zwracając uwagi na krzyki za jego drzwiami...Zaczął gorączkowo myśleć. Chwile później zerwał się na równe nogi i nabazgrał na pierwszym lepszym pergaminie :

                                                                                                       
Drogi Rogaczu!

    Pierwszy dzień z tą moją "najukochańszą rodzinką" i już nie wytrzymuje. Nie pasuje tu...Zapowiadają się kolejne wakacje z piekła rodem....


                                                                                                                                                                                                     Łapa

* * *

           Następnego dnia w Dolinie Godryka...

    James obudził się około godziny trzynastej. Z uśmiechem na twarzy usiadł na łóżku i zaczął przyglądać się swojemu pokojowi.... Duży i jasny ze względu na wielkie okno z którego jest świetny widok na okolice... Ściany w odcieniu szkarłatnej czerwieni, obwieszone ruchomymi plakatami, na których widnieją znane na całym świecie drużyn Quidditcha oraz flagi z godłem Gryffindoru. Przy łóżku stała mała nocna szafka na której stały dwie fotografie:

Pierwsza- razem z Lily podczas rozmowy w pierwszym dniu szkoły....;
Druga razem z przyjaciółmi na szkolnych błoniach.



* * * Miniaturka I* * *




Wszyscy uczniowie zajęli już miejsca przy stolach swoich domów i czekali z niecierpliwością na pojawienie się pierwszorocznych wraz z Profesor McGonagall. Drzwi Wielkiej Sali otworzyły się, uczniowie starszych klas zamilkli, a ich młodsi koledzy oniemieli z wrażenia. Dla każdego ucznia Hogwartu widok Wielkiej Sali gdy przekracza się jej prób po raz pierwszy wywołuje skrajne emocje: strach, szczęście, fascynacje. Widok ten pozostanie przed ich oczami na zawsze jako jedno z najmilszych wspomnień. Profesor McGongall prowadziła zwartą grupkę pierwszaków pomiędzy stołami. Większość z nich podziwiała piękno sali.: 4 ogromne stoły, każdy o innej kolorystyce, na podwyższeniu jeszcze jedne stół, ale nie z uczniami zasiadali nauczyciele. Nad głowami uczniów przelatywały rozmaite duchy lecz największą uwagę, jak każdego roku, przykuwał sufit, który sprawiał wrażenie prawdziwego, gwieździstego nieba. Te wszystkie zdobienia, świece i odcienie sali sprawiały, że większości odbierało mowę na ten widok.

Jedna z dziewcząt prawie dorównywała kroku nauczycielce transmutacji. Mimo, iż do tej pory nie wierzyła, że tam się znajduję, mimo że ogromnie bała się, że to jakaś pomyłka to chciała mieć to już za sobą. Za nią kroczył pewien czarujący chłopiec. Kiedy spostrzegł, że to ta sama dziewczyna, którą dziś już wielokrotnie spotkał na swojej drodze; postanowił ja zaczepić:


- Hej złośnica nie pędź tak- powiedział tak łagodnym i urokliwym tonem, że dziewczyna o płomiennych spojrzała na niego i powiedziała:

- Żadna złośnica.- i obdarzyła go jednym z nielicznych uśmiechów, jakie miał okazję oglądać chłopiec, ale za to tak pięknym, że nie wiadomo czemu młody Potter go odwzajemnił, choć miał zamiar się z nią podroczyć, nie zrobił tego. Wreszcie doszli do stołka, na którym stała stara i zużyta tiara, tiara, która decydowała o twym losie tiara, która wiedziała jaki jesteś, czego pragniesz i co chcesz osiągać, nawet jeśli ty tego jeszcze nie wiedziałeś.

 Gdy Tiara Przydziału skończyła swą pieśń, w której po krotce opowiedziała historię Hogwartu i jej założycieli, po której rozległy się gromkie brawa wśród uczniów po czym nastała chwila, na którą wszyscy czekali. Teraz miało się wydać kto trafi do jakiego domu.

Na stołku zasiadało wielu uczniów lecz tego roku najwięcej zasiedliło dom Godryka Gryffindra, gdzie cenią odwagę i szlachetność: Syriusz Black (co wywołało zaskoczeniu wśród uczniów i wśród grona pedagogicznego, ponieważ cały ród Blacków ZAWSZE lądował w Domu Węża) Lily Evans, Remus Lupin, Dorcas Meadowes, Marlena McKinon, Petere Petigrev, James Potter... 




 Po ceremonii uczniowie zostali jeszcze raz powitani w nowym gronie i zasiedli do wspólnego stołu. Tak przypadło, że młody Potter przy stole domu Lwa siedział między Syriuszem, a Lily.

Szkoda tylko, że nie wiedział, że taka sytuacja dobrowolnie może się w najbliższej przyszłości nie powtórzyć.


* * * * 

James chętnie wraca do ów dnia, w którym tak wiele się wydarzyło... 

    Naprzeciwko łóżka było małe biurko, na którym walały się stosy pergaminów i starych piór. Po lewej stronie blatu stała szafa, teoretycznie miała służyć w celu przechowywanie ubrań, ale w praktyce stanowi świetną skrytkę na rzeczy, które na pewno nie spodobałyby się jego mamie, a które on tak cenił... Zaś po prawej stronie leżał ledwo domykający się kufer szkolny jak zwykle Rogacz pakował go 5 minut prze wyjazdem z pod szkoły... 
    Jeszcze raz rozejrzał się po pokoju i ze zrezygnowaniem stwierdził, że woli swoje dormitorium w Hogwarcie, niż pokój we własnym domu...

   Gdy skończył swoje rozmyślania wstał i jednym ruchem ręki odsłonił zasłony, przez, które i tak przedostawało się słońce. Zobaczył na parapecie sowę Syriusza i uśmiechnął się pod nosem. Następnie wpuścił ją do środka. Po czym ze zdziwieniem popatrzył na pergamin, ponieważ nie był to list, a jedno z zadań domowych na transmutacje. Pokręcił głową z politowaniem, a następnie odwrócił ów pergamin, na którym znalazła się wiadomość od Łapy...

    Po przeczytaniu zbiegł po schodach do kuchni, w której była jego matka - Dorea Potter. Była to kobieta wysoka o długich blond włosach i orzechowych oczach, które odziedziczył po niej James.
Chłopak podbiegł do matki i wypalił bez zastanowienie :
- Mamo!! Czy Syriusz może do nas przyjechać na wakacje proszeee!!!- matka Jamesa tak się przestraszyła, że zbiła jedną ze szklanek. Po czym odwróciła się do swojego jedynego syna obdarzyła go badawczym spojrzeniem, a następnie uśmiechnęła się i spokojnym tonem odparła :
- Ciebie też miło widzieć synku - Po czym użyła zaklęcia niewerbalnego i naprawiła rozbite naczynie.
- Mamo!!- krzyknął zrozpaczony James jak 6 letnie dziecko, które nie może dostać upragnionej zabawki...Dorea westchnęła ciężko, ponieważ nigdy nie potrafiła odmawiać Jamesowi. Po chwili udawanego namysłu odparła :
- No dobrze. Może przyjechać, ale dopiero pod koniec Lipca, bo...- Nie dokończyła, gdyż James wykrzyknął :
-ZGODA!!- Po czym ucałował matkę w oba policzki. Następnie odwrócił się i zaczął biec po schodach aby oznajmić Syriuszowi dobre wieści. Dorea jednak zdążyła za nim krzyknąć i tym samym zmusiła go do zatrzymania się.
- James! Nie jesteś głodny?
Chłopak demonstracyjnie przewrócił oczami, odwrócił się napięcie i z powrotem zaczął biec po schodach. W międzyczasie odpowiadając :
-Nie mam cza...- nie dokończył bo potknął się o własne nogi i zleciał ze schodów lądując obok rozbawionej Pani Potter.
- Właśnie widzę..- skomentowała wypowiedź syna i roześmiała się na dobre...
James z urażoną dumą wstał i cały obolały powlókł się do swojego pokoju. Gdy już tam dotarł zaczął pisać list do Blacka. Jednak po 3 zapisanych słowach zgniótł pergamin i wrzucił go do kosza. Po chwili opadł na łóżko i sięgnął ręką do kieszeni spodni, gdzie znajdowało się dwustronne lusterko :

-ŁAPO!- wydarł się James na pół domu. Po chwili w lusterku pojawiła się zdezorientowana twarz Syriusza.
- Co się tak drzesz? Nie mam humoru do żartów....-burknął młody Black.
- Nie?- zapytał retorycznie James i uśmiechnął się po huncwocku. Postanowił nie denerwować Łapy więc mówił dalej:
- Otóż ubłagałem moją mamę żebyś mógł do mnie przyjechać na wakacje ! Co prawda pod koniec lipca, ale to i tak lepsze niż siedzenie z Regulusem i innymi jego pokroju  NIE? - zapytał uradowany James.
-Na serio ? Rogaczu jesteś wielki...A tak na marginesie możesz mi łaskawie powiedzieć gdzieś ty był, po tym jak z zamiarem przeproszenia Lilki wyszedłeś z przedziału dziewczyn?- zapytał Black spoglądają na przyjaciele.
-No....yyyyy...ten ja...-jąkał się wyraźnie zakłopotany James- Ja byłem z...Lily...-odpowiedział i spuścił wzrok.
- Jak to z Lily? Pytam się jak to z Lily?? Spędziłeś z Evans 4 godziny, a ja dopiero teraz się o tym dowiaduje??....A tak przy okazji to Lilka nie wspominała, że się z tobą widziała kiedy przyszła się pożegnać...- stwierdził rezolutnie Syriusz.

    James jednak nie miał zamiaru odpowiadać na tak bezsensowne pytania...
Po chwili namysłu Rogacz postanowił sprytem naprowadzić przyjaciele do odpowiedzi na nurtujące go pytania i przy okazji trochę się pochwalić...
- Jak to jest?- zapytał ni z gruszki ni z pietruszki Potter.
- Co"jak jest"?- odpowiedział pytaniem na pytanie całkowicie zbity z tropu Łapa.
- No jak to jest być przytulonym przez Lily?- zapytał Potter i spojrzał w oczy Blacka.
Zapadła cisza, Syriusz analizował wypowiedź kolegi i próbował sobie przypomnieć czy coś go ominęło...Po chwili oczy Blacka stały się większe i z olśnieniem wymalowanym na twarzy powiedział:
-Aaaaaaaa...Już wszystko jasne...Cały czas łaziłeś za Evans pod peleryną niewidką.
Na twarzy pojawił mu się uśmiech samozadowolenia swoją rezolutnością. Po chwili namysłu dodał jeszcze:
- Jak to jest być przytulonym przez Evans taa? No, wiesz...inaczej bo Lilka była chyba jedyną dziewczyną z Gryffindoru jakiej nie przytulałem - odpowiedział całkowicie rozbawiony sytuacja Syriusz.
-Wiesz co?- zapytał prowokacyjnie James.
- No co?
- Ty ją przytulałeś a ja ją całowałem..- powiedział śpiewnym głosem James.
- C...c...c...ooo co..? Przepraszam, czy ty przed chwila powiedziałeś "CAŁOWAŁEM"???
- Dokładnie przyjacielu.
- Ale jak? ...KIEDY?!!-pytał nie dowierzając własnym uszom.
- Łapo chyba nie muszę Cię uczyć ''jak'' się całować co? A kiedy to chyba oczywiste,że wczoraj...-odpowiedział usatysfakcjonowany James.
Syriusz chciał coś powiedzieć, ale po raz pierwszy zabrakło my słów i tylko bezgłośnie otwierał usta by po chili znów je zamknąć....Gdy już doszedł do siebie po szoku zadał jeszcze tylko jedno pytanie:
- Ona TO odwzajemniła??- po tym pytaniu Jamesowi zrzedła mina a Syriusz to spostrzegł i zaczął śmiać tak głośno, że matka Rogacza krzyknęła:
-James co się tam dziej?!
-Nic...-odparł James i spiorunował przyjaciela wzrokiem. Syriusz powoli się uspokajał, a gdy już przestał się śmiać powiedział:
- Dobra, dobra. Już nic nie mówię, nie patrz tak na mnie- stwierdził Łapa i w geście poddania się uniósł ręce do góry-....ale wiesz co? Ty to potrafisz wprowadzić człowieka w dobry nastrój...
James już chciał coś powiedzieć gdy zaczęły do chodzić do niego jakieś krzyki...
-Kurde mój "ojciec" znów zaczyna się wydzierać... Na razie Rogaczu.- powiedział Łapa.
-Na razie- odpowiedział Rogacz nie obecnym głosem i schował dwustronne lusterko z powrotem do kieszeni....

* * *


    - Lily śniadanie!-usłyszała głos mamy i otworzyła powoli oczy.  Kiedy przyzwyczaiła się już do światła promieni słonecznych, nie chętnie wygramoliła się z łóżka i poszła do toalety. Po 15 minutach zeszła po schodach na dół w prost do małego przytulnego saloniku, który kojarzył się jej z Pokojem Wspólnym Gryfonów; duży kominek na jednej ze ścian, dwie wysiedziane kanapy i mały stoliczek do kawy, nadawał uroku temu miejscu. Zaokrąglone okno kojarzyło jej się z tym na, którym dała pierwszego kosza Potterowi a miękki dywan, po prostu ubogacał to miejsce. Lily ze smutkiem stwierdziła jednak, że brakuje tu tej odrobiny magii i bynajmniej nie miała na myśli tej praktycznej, a o magii ludzi, którzy zawsze przebywają w PW Gryffonów.
    Jeszcze raz omiotła spojrzeniem pomieszczenie i z uśmiechem na twarzy, lecz smutkiem w oczach udała się do jadalni. Przy stole siedziała już cala rodzina.
    Rodzice Lily rozmawiali o czymś zaciekle, a Petunia mieszała łyżka w owsiance...
Lily usiadła na jedynym wolnym miejscu (czyli naprzeciwko Petunii). Marry Evans dopiero po chwili spostrzegła młodszą z córek i uśmiechnęła się do niej promiennie. Lily odwzajemniła ten drobny gest i zaczęła smarować sobie kanapkę dżemem. Gdy zaczęła jeść usłyszała donośny głos swojego ojca :
-Mamy dla was niespodziankę...-Lily i Petunia spojrzały na niego zlęknione, bo jeśli mówi o tym Pan Evans to z pewnością nie przypadnie im to do gustu...
- Jaką? - wybąkała w stronę swego ojca Petunia. Mark patrzył naprzemiennie na swoje dwie córki i gdy spostrzegł ich zlęknione wyrazy twarzy roześmiał się serdecznie.
- Nie macie się czego bać. Po prostu zmieniły się nieco nasze planu wakacyjne...
-To znaczy?- zapytała ożywiona tematem Lily.
-To znaczy, że za 3 godziny powinnyście być spakowane...-powiedziała Pani Evans podając Lily herbatę.
Petunia wybiegła z kuchni mrucząc pod nosem co musi ze sobą zabrać. Jednak Lily nie podzielała entuzjazmu siostry bo nie wiedziała nawet dokąd jadą...
- Lily?
- Hmmn...?
- Ostatnio... kupiłam Ci parę bardziej...dziewczęcych rzeczy i... i chciałabym żebyś właśnie je zabrała ze sobą...dobrze? - zapytała Marry.
Lily nie lubiła sprawiać przykrości swojej matce więc powiedziała :
-No dobrze...To ja już lepiej pójdę bo muszę jeszcze zobaczyć jak wyglądam w tych ciuchach -odpowiedziała i uśmiechnęła się dobrodusznie choć w głębi duszy wiedziała, że tego pożałuje...



    -Parę rzeczy?! To jest parę rzeczy?!?!- mówiła sama do siebie Lily - Przecież to wygląda jakbym okradła co najmniej pięć sklepów...- jęknęła.

    Po godzinie przymierzania i kolejnych dwóch pakowanie zabrała ze sobą- większość rzeczy, które kupiła jej mama (ok 20 sukienek, 8 spódniczek i wiele bluzek z dużym dekoltem). Na jej szczęście wszystkie ciuchy z Hogwartu "wyczyściła" jeszcze podczas pobytu w szkole...Więc mogła zabrać ich trochę (bo w końcu z tego co wie - a wie bardzo mało - spędzą "tam" prawie całe wakacje...)

    Gdy Lily schodziła po schodach modliła się w duchu :
- Żeby tam gdzie jedziemy nie było nikogo z Hogwartu, żeby tam gdzie jedziemy nie było nikogo z Hogwartu...



    Podczas podróży samochodem Lily postanowiła dowiedzieć się czegoś więcej na temat pobytu wakacyjnego:
- Mamo gdzie my właściwie jedziemy?
Marry wiedział, że z upartością swojej młodszej córki nie wygra więc postanowiła dać za wygraną, aby przez całą podróż nie słuchać podobnych pytań :
- Jedziemy do mojej przyjaciółki Amy. Zaprosiła mnie wraz z rodziną na wakacje do swojego nowego domu. Powiem wam jeszcze tylko, że w sąsiedztwie mieszka kilku chłopców...- wtedy zwracała się bardziej do Petunii - A jeśli chodzi o miasteczko to jest ono bardzo piękne i wiąże się z nim wiele ciekawych historii - tym razem słowa kierowała do Lily.
Rudej tyle informacji wystarczyło by skończyć temat...
Znacznie bardziej wesoła rozmawiała z mamą a raczej odpowiadała na pytanie typu : Co tam w szkole?". Nawet się nie spostrzegła kiedy całkowicie zaszło słońce i dojechali na miejsce. Gdy tylko wysiedli z samochodu przywitała ich Amy - średniego wzrostu brunetka o dużych niebieskich oczach z nutką fioletu. Ubrana była w błękitną sukienkę przed kolan, która związana była w tali, a przy powiewach przyjemnego letniego wiatru mieniła się i "tańczyła" jak zgra jej partner. Przez umysł rudowłosej przeszła myśl, że jest zaczarowana, lecz szybko porzuciła nadzieję...

   Kobieta kulturalnie powitała się z tatą i Petunią wymieniła przyjacielski uścisk z mamą po czym podeszła do Lily. Zmierzyła ją wzrokiem od stóp do czubka głowy. Następnie uśmiechnęła się porozumiewawczo w stronę mamy i uścisnęła dłoń zdezorientowanej nastolatki.

    Było już zbyt późno na kolację więc Amy pokazała gościom ich sypialnie...
Rodzice dziewcząt otrzymali urokliwą sypialnię w odcieniach ciepłego brązu, co pasowało do ich usposobienia. Petunia otrzymała pokój o specyficznej charakterystyce; średniej wielkości z jednoosobowym łóżkiem w odcieniach różu, który kojarzył się, szczególnie Lily, z udawana słodyczą...
Ostatnim pomieszczeniem do pokazania był pokój Lily...Ku wielkiemu zdziwieniu sióstr Evans, Lily dostała najurokliwszy "kącik" w całym domu...Duży i przestrzenny z zielonym ścianami i kremowym umeblowaniem. Po prawej stronie pokoju było duże okno z niskim i szerokim parapetem, na którym poukładane zostały jasne poduszki...Pod ścianą na środku pokoju stało dwuosobowe łóżko ze zwiewnymi zasłonami, a po lewej stronie obszerna szafa. Naprzeciwko łóżko była niska komoda a nad nią dużo podświetlane lustroW kilku miejscach na ścianach powieszone było ulubione kwiaty Lily- Lilie.

Dziewczyna była tak oszołomiona widokiem pokoju, że nie zauważyłaby, iż została w pokoju sama z Amy. Jednak kobieta nie czekała, aż Ruda się otrząśnie tylko powiedziała :
-Ja wiem...wiem kim jesteś...- Ruda nie wiedziała co powiedzieć. Przed chwilą podziwiała piękno sypialni, a teraz ktoś mówi do niej" Ja wiem...wiem kim jesteś..." Stwierdziła, że zada tak pytanie żeby nie mówić nic wprost :
- Wiesz?- Kobieta uśmiechnęła się dobrodusznie i usiadła na brzegu łóżka.
- Wiem...twoja mama mi powiedziała, ale...- w tym momencie kobieta skierowała wzrok gdzieś w dal, przez malownicze okno, lecz po chwili powróciła do wcześniejszej myśli-...,ale zapewne nie powiedziała Ci, że ja również jestem czarownicą prawda ?
- Prawda...-Lily chciała zadać jej kilka pytań, ale nie zdążyła, ponieważ Amy już była przy drzwiach i powiedziała :
- Porozmawiamy jutro, a tak przy okazji tu jest więcej czarownic i czarodziejów niż Ci się wydaje...w końcu to Dolina Godryka Gryffindora...-Mrugnęła do niej okiem i wyszła z pokoju...

To zdanie rozbrzmiewało w jej głowie gdy spłukiwała mandarynkowy szampon z rudych pasemek, gdy wycierała je ręcznikiem oraz, gdy zaplatała je w luźny warkocz. To w końcu Dolina Godryka Gryffindora... To w końcu Dolina Godryka Gryffindora... Co jej mówiła ta nazwa prócz tego, że jest to miasto ku czci opiekuna jej domu w Hogwarcie? Nic..., ale postanowiła, że jutro to zmieni i z taką myślą zasnęła.



    Następnego dnia Lily wstała wyjątkowo wcześnie...Gdy rozsunęła zasłony okazało się, że dziś jest bardzo ładna pogoda i będzie musiała ubrać jedną z tych sukienek, które dostała od mamy...
Po 50 minutach  skromnie stwierdziła, że wygląda bardzo ładnie- ubrała zwiewną jasno pomarańczową sukienkę, tak jasną, że podpadała pod kolor koktajlu z pomarańczy z nadmierną ilością bitej śmietany, sięgającą jej do pół uda. Włosy lekko pokręciła a jedynym makijażem był delikatny błyszczy na ustach. Po cichu opuściła pokój, w którym się zakochała i powoli przemierzała jasny i przyjemny korytarz, idąc w stronę schodów prowadzących na parter. Po drodze mijała portrety, które jeszcze smacznie chrapały oraz miotłę, która sama zamiatała. Z uśmiechem przyglądała się tym drobnym oznaka magii, za którymi w wakacje tak bardzo tęskni.

   Gdy zeszła na dół okazało się, że zastała tam tylko Amy z czego bardzo się ucieszyła...Nie za bardzo wiedziała jak ma się do niej zwracać więc powiedziała :
- Dzień Dobry
- Cześć- przywitała się kobieta.
- Słuchaj....-zaczęła Ruda, ale jak zwykle nie dane jej było dokończyć, ponieważ do jadalni wparowała reszta rodziny. Pierwsza odezwała się Marry Evans :
- Co mamy dzisiaj w planach?- Amy uśmiechnęła się delikatnie
- Chciałam wam przedstawić moich sąsiadów- Gdy to mówiła patrzyła na Lily.
- Wszystkich ?-zapytała zaskoczona Petunia.
- Nie, tylko jedną rodzinę- powiedziała rozbawiona Amy, a Lily czuła coraz większą sympatie do tej kobiety. Mimo to bała się tego kto będzie tą "jedną rodziną"...
- A teraz zjedzcie śniadanie...Smacznego.


* * *


    Ranek w domu państwa Potterów wyglądał jak zwykle tak samo...Dorea przygotowywała śniadanie dla swojego męża, a James spał w najlepsze. Niestety dziś nie dane mu było się wyspać...
Gdy Charlus Potter wyszedł z domu, Dorea udała się na górę aby obudzić Jamesa. Chciała delikatnie otworzyć drzwi, ale nie wyszło. Pokój po 3 dniach pobytu przypominał mini wysypisko śmieci. Pani Potter machnęła różdżką i weszła do pokoju syna. Była na niego zła, ponieważ nawet przez tydzień nie potrafi utrzymać porządku w pokoju. Z rezygnacją się po nim rozejrzała: tu skarpetki nie do pary, tam nie dojedzone słodycze, a jeszcze gdzie indziej walające się papiery i rzeczy niezidentyfikowanego pochodzenia i użytku. Pokręciła głową z irytacją. Postanowiła nie bawić się w zbędne ceregiele, dlatego przyłożyła różdżkę do gardła i wrzasnęła :
- James!!!!WSTAWAJ!!!!- Rogacz aż spadł z łóżka pod wpływem krzyku matki. Gdyby na pokój Jamesa nie rzuciła wcześniej zaklęcia wyciszającego to teraz pod drzwiami jej domu byłoby pełno ludzi...
- Co jest? Ja nic nie zrobiłem...- mówił zaspanym głosem James podnosząc się z ziemi.
- Nauczycielom też tak wmawiasz? A po za tym pamiętaj tylko winni się tłumaczą.- powiedziała Pani Potter, która nie wyglądała już na ani trochę złą.
- Dzisiaj przychodzi do nas Amy z sąsiedztwa i przyprowadzi swoją przyjaciółkę i jej rodzinę.
- Czarodziejów?
- Nie- odpowiedziała mama Jamesa- Mugoli, ale takich którzy wiedzą o magii i...
- Dobra, dobra nie zrobię nic głupiego - pod wpływem niedowierzającego wzroku rodzicielki, James wzniósł oczy do nieba, by po chwili powiedzieć-....obiecuje.
- Będą za godzinę doprowadź się do porządku i zejdź na dół.-powiedziała Dorea wychodząc z Kwatery Głównej Rogacza...


* * *


- Marry mówiłaś Petunii, że ta moja sąsiadka to czarownica?- zapytała radosnym tonem Amy, stojąc przy drzwiach swojego domu.
- Nie...Od razu wymyśliłaby sto powodów żeby tam nie pójść, a tak nie będzie mogła wyjść dopóki my nie wyjdziemy-  powiedziała półszeptem Pani Evans.
- Jak uważasz..-odpowiedziała Amy. Następnie zwróciła się do reszty rodziny Marry.
- Dobra to idziemy, to ten dom -pokazała palcem na stojący po drugiej stronie ulicy dom.

Na pierwszy rzut oka zwykły niczym nie wyróżniający się dom jednak gdy dokładniej się mu przyglądniesz, ujrzysz przeuroczy, nieco zdewastowany ogródek co świadczyło, że zamieszkiwać go musi jakiś chłopiec. Te miejsce przepełnione było ukrytymi tajemnicami, za z pozoru normalnymi krzewami i drzewami. Ten kącik, jakiejś rodziny sprawiało wrażenie starego, lecz solidnego domu, było w nim jednak coś nie typowego... biło od niego takie ciepło, które nakazywało zatrzymać się choć na chwilę.


Po pokonaniu paru metrów grupka zatrzymała się przed ozdobnymi, starymi drzwiami.
Mark Evans , jako człowiek kulturalny planował zapukać do drzwi, lecz Dorea Potter otworzyła je za nim ten zdążył ponieść rękę.
- Dzień Dobry- powiedziała Pani Potter i gestem zaprosiła gości do środka.
- Dzień dobry -odpowiedzieli.
- Rozgośćcie się....Mój syn zaraz powinien tu być...
Pani Potter zaprowadziła gości do salonu i powiedziała :
- Zaraz wracam pójdę tylko po herbatę...
 Lily bacznie się jej przyglądała. Ta Pani bardzo jej kogoś przypominała te oczy...ten nos...Nie, nie to nie możliwe...Postanowiła nie zaprzątać sobie głowy tą myślą i rozejrzeć się trochę...Salon był w kremowym kolorze z elementami piaskowych przedmiotów. Dwie duże sofy w odcieniu ciemnej czekolady stały naprzeciw siebie, a pomiędzy nimi szklany stolik. Na ścianach pełno było zdjęć, ale nie zdążyła zobaczyć kto się na nich znajduje, ponieważ usłyszała jakiś hałas...Odwróciła się i...



* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *



 Pierwsze zdjęcie z szafce nocnej Jamesa.








Drugie zdjęcie z szafki nocnej Jamesa.


* Miniatura I odnosi się do zdjęcia Podczas króciutkiej wymiany zdań i uśmiechów Jamesa i Lily.



3. Ostoja bezpieczeństwa- park czy uścisk ramion?


Na ścianach było pełno zdjęć, ale nie zdążyła zboczyć kto się na nich znajdował, ponieważ usłyszała hałas...Odwróciła się i... 


...zobaczyła kogoś, kogo najmniej się spodziewała. James Potter stał oparty o framugę drzwi i bezczelnie się w nią wpatrywał. Lily nie miała pojęcia co zrobić, co ma powiedzieć, jak się zachować po tym wszystkim....Nie wierzyła, że jak gdyby nigdy nic stała właśnie w salonie Pottera, w salonie, w którym nie miała zamiaru postawić nogi. Kiedy minął pierwszy szok, dziewczyna zrobiła dwa kroki w tył i na jednym ze zdjęć ujrzała Rogacza wraz ze swoimi przyjaciółmi, co utwierdziło ją tylko, że to nie koszmarny sen lecz brutalna rzeczywistość.

Dla młodzieńca była to najmilsza niespodzianka ; Spodziewał się jakiś nudnych mugoli, a tu proszę dziewczyna, która skradła, tak dobrze strzeżone serce młodego Grfona, przed którym sam James się jeszcze nie przyznał do swoich uczuć, ale kiedy zobaczył jej nieporadną minę, wiedział, że to w najbliższym czasie ulegnie zmianie.

Ruda czuła, że jej cala krew znalazła się na policzkach, a w żyłach zastąpiła ją adrenalina. Nie chciała, żeby ten narcystyczny dureń ośmieszył ją po raz kolejny...o nie ona na to nie pozwoli...Petunia nie dałaby mi żyć...- pomyślała o nie, nie pozwolę na to. Jeszcze raz spojrzała na Rogacza i w jego oczach ujrzała niebezpieczne iskierki. Podeszła do niego szybkim krokiem, niestety zbyt wolno, bo był właśnie w trakcie wypowiadania słów, które ją rozjuszyły:
- Co Evans stęskniłaś się już?
Nie zwracając uwagi na przebywających w pomieszczeniu ludzi do których dołączyła także matka chłopaka, podeszła do niego i szybkim ruchem chwyciła za rękaw bluzy i zaciągnęła go do za ściana, tak by uniknąć ciekawskich spojrzeń pozostałych. Zdezorientowany chłopak złapał się za policzek, by sprawdzić czy przypadkiem w niego nie zarobił, bo właśnie takiego obrotu spraw spodziewał się najbardziej... Kiedy stwierdził, że jego policzek ma przeciętną temperaturę, z huncwockim uśmiechem chciał skomentować obecną sytuację. Młoda Evans nie pozwoliła mu jednak dość do głosu i zadała mu tak absurdalne pytanie:
- Co ty robisz?- -dopiero gdy już to wypowiedziała zdała sobie sprawę jak idiotyczne to było. Potter parsknął śmiechem i odpowiedział:
- Mieszkam? Taka poprawka do ja powinienem zadać to pytanie.
Lily wywróciła oczami i zamierzała się mu odgryźć, niestety nie przewidziała, że James pociągnie ją z powrotem w stronę salonu, nawet nie zdążyła zareagować. Gdy pędem przekroczyła próg centrum domu Potterów. W pomieszczeniu  zapanowała cisza, co było oznaką, że przybyła dwójka była tematem rozmów.
Lily podążyła za wzrokiem swoich rodziców, ponieważ nie był on centralnie skierowany na nich lecz na...na ich splecione dłonie? Dziewczyna tym razem zbladła z wściekłości. Wyrwała dłoń z mocnego, ale i delikatnego uścisku Rogacza; miała ochotę nawrzeszczeć na niego jeszcze bardziej niż wtedy gdy zamienił jej całe dormitorium w staw. Złośliwość losu chciała jednak inaczej i głos zabrał ten z kretyniały idiota- według Lily:
- Zawstydziliście moją Lily. -Gryffon wypowiadając to zdanie dla żartu, nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji. Dziewczyna była w podbramkowej sytuacji nie mogła przecież przyłożyć mu w twarz przy rodzicach; jak to by wyglądało? Kiedy rozejrzała się po twarzach zebranych dostrzegła zwycięskie spojrzenie swojej siostry, zaniepokojone wyrazy twarzy swoich rodziców i, co było najgorsze, delikatne uśmiechy na ustach rodziców Rogacza. Pokręciła głową świetnie teraz to wygląd jakbyśmy byli razem! Odwróciła się do sprawcy całego zamieszania, popatrzyła na niego tak zbolałym wzrokiem, że niedawno jeszcze widniejący uśmiech z nikł z jego twarzy, Przeszła obok niego bez słowa i opuściła dom zatrzaskując za sobą drzwi.
- Już wolałbym żeby na mnie nawrzeszczała, żeby mnie uderzyła...cokolwiek- pomyślał z rezygnacją.


James poczuł na sobie spojrzenia wielu osób. Nie chciał słuchać żadnych idiotycznych komentarzy czy czegoś podobnego, dlatego odwrócił się na pięcie i wbiegł po schodach na górę. Gdy było słychać kolejne trzaśnięcie drzwiami państwo Potter roześmiali się serdecznie.Pani Potter otarła łezkę z twarzy i wesoło powiedziała:
- Jakbym widziała siebie prawie 20 lat temu...Ehh ta miłość...no, ale przyznajcie, że maja się ku sobie- poprosiła Pani Potter.


* * *


   Lily była wściekła mimo, że nie znała okolicy szła bardzo szybko i skręcała w różne malownicze uliczki. Po kilku minutach doszła do jakiegoś parku i usiadała na ławce przy uroczej fontannie. Zakryła twarz  dłońmi i rozpłakała się. 
Do rudowłosej dziewczyno powoli docierało co przed chwila się stało i to jak dziecinnie musiało to wyglądać...Kiedy podniosła głowę i zobaczyła beztrosko bawiące się dzieci, których cieszyły najmniejsze drobnostki choćby przelatujący obok motyl uśmiechnęła się i otarła twarz z łez.
- Ostatni raz płaczę przez tego pacana- hardo postanowiła i jeszcze raz uśmiechnęła się sama do siebie.

Dziewczyna była z siebie zadowolona, tym razem nie dala ponieść się emocją na oczach wszystkich, nie dala mu tej satysfakcji. Mimo, tak wielkiej chęci wyładowania się na Potterze, nie zrobiła tego, nie okazała swojej słabości, co teraz wydało jej się lepszą karą niż krzyki. Zastanawiała się teraz co robi Rogacz, co nie było w ogóle do niej podobne, jeśli już o nim myślała to tylko i wyłącznie w negatywny sposób...
 W pewien sposób ten park dawał jej spokój i odprężenie, którego ostatnio tak potrzebowała. Letni wietrzyk powiewał kojąc jej skołatane myśli, dziecięcy śmiech był w tym momencie muzyką dla jej uszu.Dziewczyna spojrzała w prawo i ujrzała niską blondynkę, która tkwiła w uścisku jakiegoś szatyna, który międzyczasie szeptał jej coś na ucho pod wpływem czego dziewczyna uśmiechnęła się i ucałowała jego policzek. Szesnastolatka dotknęła opuszkami palców prawej dłoni swoich ust, na których jeszcze parę dni temu wylądował drobny pocałunek bądź co bądź znienawidzonego przez nią Jamesa Pottera, który...chwila moment podobał jej się? Nieee to tylko brak doświadczenia w tych sprawach, przecież pannie Wszystko-wiem-najlepiej nie mógł podobać się całus Gryffona o wiecznie potarganych włosach. Mimo, że dziewczyna po wakacjach miała zacząć uczęszczać do 6 klasy Szkoły Magii i Czarodziejstwa jeszcze nigdy się nie całowała. W szkole przez większość była traktowana jako własność Rogacza, co strasznie ją irytowało i nie pozwalało na normalne kontakty z większością chłopców.


    Lily całkowicie zatraciła się w swoich myślach tracąc przy tym poczucie czasu. Otworzyła oczy i z przerażeniem stwierdziła, że jest już zupełnie ciemno, Zaczęła się rozglądać do okola i zastanawiać się, z której strony tu przyszła i jak wrócić do domu Amy...





* * *


    James Potter pewny siebie o dużej wytrwałości psychicznej młodzieniec, leżał na swoim łóżku   otoczony strzępami potarganych pergaminów. Był zaskoczony faktem, który odkrył parę godzin temu: bardziej krzywdziło go zranione spojrzenie dziewczyny niż jej słowa czy czyny...to nie miało dla niego sensu.
Podczas tego czasu targając i niszcząc nie potrzebne rzeczy chłopak poukładał sobie w głowie sceny dzisiejszego dnia i zinterpretował, a przynajmniej tak mu się wydawało, przyczynę gniewu dziewczyny. Kiedy znudziła mu się zabawa zniczem, postanowił zejść na dół. Rogacz pokonywał każdy metr i każdy stopień z coraz większą nadzieją, że zastanie na dole dziewczynę, która wywołuje zamęt w jego emocjach gdy tylko ją widzi.

    Widok był rozbrajający, jego ojciec wraz z ojcem Lily rozmawiali o czymś zaciekle. Amy, matka Jamesa i Pani Evans popijały herbatę gawędząc przy tym jakby znały się od dziecka, a Petunia siedziała obok z podkulonym nogami i wpatrywała się tępo w ścianę z miną, mówiącą tyle, co Zabierzcie mnie stąd. James omiótł spojrzeniem cały salon i z paniką stwierdził, że brakuje tam tylko Lily. Chłopak zerknął przez okno i zobaczył, że słońce już zaszło. Zaczął martwić się o dziewczynę...
Podszedł do swojej matki i dopiero wtedy został przez nią zauważony.
- O James nareszcie się zjawiłeś. Poznaj to jest...- Pani Potter nie dokończyła, ponieważ chłopak jej przerwał:
- Gdzie jest Lily?- Nagle wszystkie glosy ucichły, a uśmiech z ich twarzy zaczęły znikać.
- To.to..jej nie ma z tobą?- zapytała zatroskana Marry Evans.
 James posłał im naganne spojrzenie, na które sam już się napatrzył podczas swojej kariery Huncwota.. Chwycił bluzę i na odchodne krzyknął:
- Idę jej poszukać!

W salonie zapanowała ciężka i przytłaczająca cisza, którą można było kroić nożem. Głos zabrał ojciec młodej dziewczyny:
- My też chyba powinniśmy jej poszukać...- wszyscy obecni popatrzyli po sobie i pokiwali głowami. Następnie wstali z miejsc i opuścili posiadłość Potterów.


* * *


    Nastoletnia czarownica już od pół godziny przemierzała uliczki Doliny Godryka.
Gdy skręciła w prawo ze zrezygnowaniem stwierdziła, że znowu stoi obok tego samego parku, w którym przesiedziała pół dnia.
Usiadła na ławeczce obok sklepu ze słodyczami i zaczęła myśleć racjonalnie jak wyjść z trudnej sytuacji... Nagle obok niej pojawiło się dwóch mężczyzn. Obaj bardzo wysocy i dobrze zbudowani sprawiali wrażenie podchmielonych. Lily nie chciała się im dłużej przypatrywać, ponieważ budzili w niej strach i obrzydzenie Wstała i z przestrachem próbowała ich wyminąć. Jednak mężczyźni zagrodzili jej drogę i roześmiali się niesmacznie. Jeden z nich szybciej się opanował i z łapczywością zlustrował ją wzrokiem. Potem powiedział:
- Nie wiesz, że nie mądrze tak chodzić samej po nocy?
- Ale wiesz my lubimy takie głupiutkie dziewczynki - dopowiedział drugi i zrobił krok w jej stronę. Ruda, która teraz była niecałe dwa centymetry od nieznajomego mężczyzny z przerażaniem wymalowanym na twarzy spojrzała mu w oczy w których było widać pożądanie. Cofnęła się o dwa kroki i wylądowała na ławce. Mężczyźni roześmiali się głośno. Lily zupełnie nie wiedziała co ma robić, postanowiła ich nie prowokować bezmyślnymi docinkami i siedzieć cicho, a gdy tylko pojawi się stosowna okazja uciekać ile sił w nogach...
Jeden z mężczyzn jakby czytał jej w myślach i powiedział:
- Nie pozwolimy Ci uciec, nie martw się...Czeka nas długa noc.- oblizał usta czym wywołał gęsią skórkę na ciele dziewczyny.
- Oj tak długa noc- powiedział drugi i chwycił Rudą mocna za nadgarstki.
Lily z sekundy na sekundę bała się coraz bardziej. Nie wiedziała dokąd idzie, ale wiedziała, że to co się tam zdarzy nie będzie dla niej w żadnym stopniu miłym wspomnieniem z wakacji...
Lily wielokrotnie próbowała się wyrwać mężczyźnie, lecz za każdym razem uścisk na jej nadgarstkach stawał się silniejszy. Próbowała krzyczeć i stawiać opór, ale na nic były jej próby uzyskania pomocy. Cała trojka znajdywała się w najobleśniejszej uliczce taj wioski, gdzie nikt nie był skory do udzielenia pomocy. Po paru minutach bez słowa doszli pod bramę jednej z kamienic. Mężczyzna, który nie trzymał Lily zaczął szukać czegoś po kieszeniach. Po chwili zwrócił się do swojego kolegi:
- Ej, Jack masz klucze bo ja nie...- mężczyzna nazwany Jackiem nie wiele myśląc puścił Lily i zaczął szukać kluczy. Ruda szybko ominęła mężczyzn i zaczęła biec. Jednak nie dane jej było uciec tym zbirom bo Jack krzyknął:
- Ted! Ona ucieka łap ją- Ted pobiegł za Lily, na jej szczęści był pijany i miała nad nim małą przewagę- trzeźwość umysłu. Jednak to nie pomogło jej w ucieczce przed mężczyzną, który budził odrazę, chwycił ją mocno za oba nadgarstki i ciągnął ją w to samo miejsce. Efektem prób wydostania się z rąk napastliwego faceta, było silne uderzenie w twarz, które prawie powaliło ją na ziemię. Po tym incydencie dziewczyna straciła nadzieję na wyjście
z dramatycznej sytuacji bez żadnego uszczerbku. Gdy byli bliscy drugiego oprycha, Ted niespodziewanie wywrócił się puszczając dziewczynę, która zapewne upadałby za nim gdyby nie osoba, która w porę ją chwyciła.
Zdezorientowana Lily popatrzyła na przybysza, który w tym momencie chwycił ją za rękę i puścił się biegiem przed siebie. Skręcił w pierwszą napotkaną uliczkę, otworzył drzwi od jakieś bramy i szybko do niej wszedł ciągnąc Rudą za sobą. Następnie zatrzasnął drzwi.
Dziewczyna osunęła się po ścianie i znów tego dnia zaczęła płakać. James nie wiedział jak ma się zachować, po chwili wahania usiadł kolo niej i mocną przytulił, dziewczyna nie wyrwała się, tylko co zaskoczyło Jamesa mocniej się w niego wtuliła. Na chwilę odnalazła w jego ramionach bezpieczeństwo przed światem. Siedzieli tak do momentu, w którym szloch dziewczyny stawał się coraz mniej słyszalny.

    Rogacz wstał podnosząc ją razem ze sobą i spojrzał w jej zaczerwienione oczy.

- Ciiii...już nie płacz, wszystko będzie dobrze, słyszysz?- powiedział z troską w glosie. Potem otworzył drzwi spojrzał w prawo i w lewo, kiedy upewnił się, że nikogo nie ma wyszedł razem z Rudą z obskurnej bramy. James znów spojrzał z troską na to jak Lily stawiała kolejne kroki. Chciał ją wziąć na ręce i po prostu zanieść do domu, ale wiedział, że ona mu na to nie pozwoli...


    Rodzice Lily i Jamesa przemierzali opustoszałe uliczki Doliny Godryka. Z każdą kolejną rodzice rudowłosej tracili nadzieje na odnalezienie swojej młodszej córki. Gdy zrezygnowani podążyli w stronę domów ujrzeli dwie postacie. Z daleka było widać tylko ich zarysy. Chłopak wyższy od dziewczyna o więcej niż głowę podtrzymywał ją. W nikłym blasku latarni Pani Evans rozpoznała kasztanowy kolor włosów dziewczyny. Nie kontrolując się zaczęła biec w jej kierunku
i krzyczeć:

- Lily! Lily!-podbiegła do zdezorientowanych nastolatków i uściskała córkę. Rudowłosa jęknęła z bólu, nie tylko z powodu silnego uścisku matki, ale również ze zmęczenia fizycznego i psychicznego.
Najnormalniej w świecie kolana się pod nią ugięły i zemdlała...Ostatnią rzeczą jaka zapamiętała był krzyk matki i silny uścisk ramion...

4. Kumple?



* * *


    Obudziły ją donośne krzyki dochodzące z kuchni. Leniwie przetarła oczy i podniosła się na łokciach, zaczęła znowu analizować wydarzenie ostatniego dnia. Po chwili powoli usiadła na łóżku i stwierdziła, że teraz raczej odczuwa swojego rodzaju ból psychiczny, a nie fizyczny. Nie miała już ani siły, ani ochoty by płakać wystarczy tych samych złych chwil, przecież w końcu, po długich ulewach musi wyjść słońce.

Zaczęła rozglądać się po pokoju. Gdy zobaczyła śpiącego Jamesa opartego o ścianę przy drzwiach, otworzyła usta ze zdziwienia. Zaczęło do nie powoli, ale boleśnie docierać prawda....To on. To dzięki niemu nie stało się coś, co z pewnością miałoby ogromny wpływ na jej funkcjonowanie. To on ją znalazł, to on ją uratował. Nie mama, nie tata, tylko chłopak, którego  podobno tak nie znosiła...Czy to możliwe aby James Potter na prawdę coś do niej czuł? Czy to możliwe, że te wszystkie "Evans umówisz się ze mną?" czy "Evans może chciałabyś zostać Panią Potter?" miały w sobie ukryty sens, którego ona nie potrafiła odczytać...?- nie chciała o tym teraz myśleć. Wiedziała tylko jedno - jest mu wdzięczna jak nikomu innemu na świecie. Wiedziała, że będzie musiała przełamać swoją dumę i podziękować mu - oj tak musi mu podziękować, gdyby nie on to...-nawet nie chciała już o tym myśleć...

Po cichu wstała z łóżka i wyciągnęła koc z pudla, które znajdowało się w szafie. Podeszła do Rogacza i spojrzała na niego z czułością? -nie, nie to nie mogła być czułość, gdyby o to zapytać rudowłosą zapewne odpowiedziałaby, że patrzyła na niego z wdzięcznością...
Delikatnie nakryła go kocem i zdjęła okulary, które położyła na komódce. Następnie przysiadła obok niego i pogłaskała go po policzku. Oczywiście potem skarciła się za to w myślach, ale potem pocałowała go delikatnie w czoło i wyszeptała:
- Dziękuję.
Odsunęła twarz od jego twarzy, uśmiechnęła się nieznacznie i wstała, kierując swoje kroki w stronę łazienki. Nie zauważyła jednak, że na twarz chłopaka wpłynął ogromnych rozmiarów uśmiech, który mógł mówić tyle co muszę częściej udawać, że śpię.



    Lily bała się spojrzeć w lustro, ale wiedziała, że to nieuniknione. Mimo wszystko postanowiła przesunąć ten moment w czasie i wziąć prysznic. Woda, która obmywała jej ciało z odrażającego dotyku obcych rąk była jak łza obmywająca oko ze złych wspomnień...Po kilkunastu minutach zielonooka zakręciła wodę i szczelnie owinęła się puchowym ręcznikiem.

Kiedy stanęła przed lustrem zobaczyła, że wokół nadgarstków ma sporej wielkości siniaki, tak samo jak na nogach. Jeszcze raz spojrzała w lustro pokręciła z dezaprobatą głową i ubrała się w spodnie sięgające kostek i zwiewny sweterek zakrywający jej ręce. Wyszła z łazienki i poszła w stronę swojej sypialni. Otwierając drzwi wypowiedziała na głos jedno zdanie:
- Nigdy więcej sukienek...
Usiadła na brzegu łózka i dopiero wtedy spostrzegła, że wpatruje się w nią para ciepłych brązowych oczu. Spojrzała na Jamesa, który z powrotem miał na nosie swoje okulary. Chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała od czego zacząć. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że James teraz siedział obok niej i badawczo się w nią wpatrywał. Po chwili milczenia, rudowłosa z przestrachem spojrzała w ciepłe oczy Rogacza i powiedziała ledwo dosłyszalnie:
- Chyba powinnam Cię przeprosić...za to,że wtedy... tak Cię potraktowałam, ja...byłam zła za ten pocałunek- ostanie wyrażenie powiedziała jeszcze ciszej, ponieważ nie była pewna czy to prawda...
James nic nie powiedział czekał na kontynuacje, która tak jak się spodziewał nadeszła szybko :
-...ale wiem teraz, że są rzeczy gorsze od drobnego pocałunku...przekonałam się o tym na własnej skórze...James...dziękuje, że poszedłeś mnie szukać i, że mnie uratowałeś...-patrzyła na niego i nie wiedziała czego się ma po niem spodziewać. On jednak pierwsza raz w życiu w sytuacji sam na sam z Rudą zachował się odpowiednio. Przysunął się do nie i delikatnie uśmiechnął. Następnie objął ją ramieniem i ku wielkiemu zdziwieniu nie odepchnęła go, a serdecznie go przytuliła czym chciała wyrazić swoją wdzięczność.
Tak. Potrzebowała tego, potrzebowała bliskości drugiego człowieka, ale do tej pory nie zdawała sobie z tego sprawy. Po kilku najpiękniejszych minutach dla Jamesa, Lily wstała z łóżka i powiedziała:
- Jestem głodna...nie jadłam nic...od wczoraj...- James popatrzył na nią, a następnie wstał z materaca otworzył drzwi, przepuścił ją pierwszą mówiąc wszystkim dobrze znane:
- Panie przodem- Lilka obdarzyła go delikatnym uśmiechem i wyszła z pomieszczenia. W przyjemnej ciszy zeszli po schodach na dół. To wystarczyło, aby samopoczucie Rudej uległo pogorszeniu. Przy stole siedziała jej cała rodzinka wraz z Amy i rodzicami Rogacza. Dziewczyna nie miała ochoty zamienić z nimi ani słowa. Nie po tym jak o niej zapomnieli i beztrosko popijali herbatkę. Bez słowa podeszła do lodówki otworzyła ją i wyjęła dżem. Posmarowała sobie kanapki i chciała opuścić to towarzystwo, ale niestety nie mogła, ponieważ jej matka wstała od stołu i powiedziała:
-Lily kochanie, możesz powiedzieć mi co się wczoraj wydarzyło?- a więc nie wiedzieli- pomyślała. Kolejny raz była wdzięczna Jamesowi, że nikomu nie powiedział. Postanowiła odegrać się trochę na rodzicach i odpowiedziała:
- Tak, wczoraj jeśli się nie mylę zapomnieliście o istnieniu jednej ze swoich córek- Po policzku jej matki spłynęły łzy, ale rudowłosa miała do niej straszny żal więc dodała jeszcze:
-Przepraszam, ale nie mam ochoty tu z wami siedzieć, pójdę do siebie- ominęła Panią Evans i zwróciła się do chłopaka:
- Idziesz?- pokiwał twierdząco głową i ruszył tuż za Lily, zostawiając zszokowaną Amy, Petunie, swoich rodziców oraz rozżalonych rodziców dziewczyny.

    Lily usiadła po turecku na parapecie i zaczęła jeść. Chwile później błyskotliwie stwierdziła, że James na pewno też jest głodny więc zaproponowała:
-Chcesz? -chłopak roześmiał się serdecznie. Przysiadł po drugiej stronie parapetu i wziął jedną z kromek chleba od Rudej.
- James....?- zwróciła się nie pewnym głosem do chłopaka, w końcu musieli sobie to i owo wytłumaczyć...
-Hmm?
 Dziewczyna wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić :
- Posłuchaj...ja jestem ...jestem - myślała nad odpowiednim dobraniem słów...bo kto pomyślałby, że ona, Dumna Pani Prefekt będzie dziękować Jamesowi Potterowi..- nikt, a tym bardziej ona sama. Przełknęła ślinę i spojrzała proste w te duże, cieple, czekoladowe oczu, w których tańczyły radosne iskierki, które na moment dodały jej pewnego rodzaju odwagi więc kontynuowała-...ci na prawdę wdzięczna za to wszystko, co dla mnie zrobiłeś, ale..-ta siła, którą jeszcze przed chwilą miała ulotniła się w mgnieniu oka, nie potrafiła dalej patrzeć się w te oczy więc odwróciła głowę w stronę okna i mówiła dalej :
- ale...wiem czego ode mnie oczekujesz i...ja...nie mogę ci tego zapewnić- powiedziała smutnym tonem głosu. James popatrzył na nią z lekkim rozbawieniem. Doskonale wiedział, że nie od razu uda mu się z nią być, ale ten moment wydał mu się dokonały na "ocieplenie stosunków". Uśmiechnął się do niej i powiedział coś czego Lily się kompletnie nie spodziewała:
- Na razie...a teraz...kumple?- zapytał wyciągając do niej dłoń, Lily oszołomiona podała mu rękę i z wyrazem nie dowierzania powtórzyła:
- Kumple.
Czy ten dzień czymś ja jeszcze zaskoczy?

* * *

    Niebiesko oka brunetka, leżała w bikini na ręczniku, wygrzewana prze promienie słoneczne. Na jej delikatnej twarzy widniał drobny uśmiech. Dziewczyna swoje gęste włosy miała zaczesane przez jedno ramię, co nadawało jej swoistego uroku. Ktoś mógłby pomyśleć Anioł- lecz wtedy oznaczałoby to, że w zupełności jej nie zna. W dziewczynie o drobnej budowie ciała tkwił ogromna osobowość; Dorcas twardo stąpała po ziemi. W Hogwarcie miała rzeszę koleżanek i kolegów, była jedna z tych dziewcząt, które lubiły flirtować lecz ostatnio nie sprawiało jej to takiej frajdy jak dotychczas...co się zmieniło...? Czy to możliwe, że Dorcas poczuła coś do jednego z uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa? Sama nie wiedziała...

   Przez ostatnie dwa dni nie miała nic do roboty, prócz leżenia na plaży, wsłuchiwania się w szum Morza i marzenia o względach u pewnego Gryffona... Panna Meadowes w brutalny sposób została wyrwana z krainy Utopii, o tuż ktoś, czytaj jakiś kretyn, oblał niczego się nie spodziewającą dziewczynę lodowatą wodą. Dorcas podskoczyła jak oparzona, z piskiem godnym małej dziewczynki. Była wściekła, ale kiedy ujrzała osobę, która jej to zrobiła zapomniała o złości i rzuciła się na szyje rozpromienionej Marlenie. Kiedy już ją wyściskała, zapytała z rozbawieniem:
- Czy Ty przypadkiem nie miałaś być u Babci?
- Hmn... a co stoi na przeszkodzie, aby moja Babcia mieszkała nad Morzem...?- odpowiedziała pytaniem na pytanie drobnej budowy blondynka o bystrym spojrzeniu piwnych oczu przypominających kształtem guziczki. Dor całkowicie zapomniała o tym, że jest cała mokra i o tym, że powinna być zła, po prostu roześmiała się i pochłonęła się w rozmowie z przyjaciółką z Hogwartu.


* * *


    W pobliskim lesie, alejkami spacerowały całe rodziny by choć na chwilę uchronić się przed promieniami dającego się we znaki, gorącego słońca. W tym samym lesie, przy jednej z polan, na której rosło mnóstwo stokrotek, na ławce siedział zamyślony młodzieniec. Mimo młodego wieku miał wiele blizn na twarzy, której w sposób wizualny niczego nie ujmowały, za to w mentalny, a i owszem. Remus Lupin z pozoru zwykły, inteligentny nastolatek...własnie, z pozoru, tego chciał się trzymać jak najdłużej się da, lecz prawda była jednak zupełnie inna. Był wyjątkowy, choć wcale o tego rodzaju wyjątkowość się nie prosił....Lunatyk ze zbolałym spojrzeniem rozejrzał się po okolicy, westchnął cicho....wiedział, wiedział doskonale, że to właśnie w tym lesie, właśnie na tej polanie został skazany na co miesięczną mękę podczas pełni księżyca. Na szczęście tę czerwcową spędził jeszcze wśród swoich przyjaciół... Tak, to byli prawdziwi przyjaciele...Co miesiąc się dla niego narażali, przemieniając się w jelenia, psa i szczura. Remus był im za to bardzo wdzięczny. Gdy został ugryziony przez wilkołaka myślał, że nie znajdzie sobie żadnych przyjaciół, że będzie samotnikiem, a tu proszę BUM! z nieba spadli mu Syriusz, James i Peter. Mimo ich dziwactw byłby w stanie oddać za nich swoje życie....Z rozmyślań wyrwał go głos matki:
- Remus obiad!
- Już idę- odkrzyknął. Wstał z ławki i jeszcze raz z odrazą spojrzał w stronę drzew.


* * *

    Od pamiętnego wieczoru minęły dwa dni. Lily z pomocą Rogacza powoli dochodziła do siebie. No może trochę szybciej niż powoli, ponieważ James nie dawał jej ani chwili do wracania w myślach do złych wspomnień. Cały czas przy niej był, no może nie licząc nocy. Lily poznała trochę okolice....i w podświadomości wiedziała, że James unika miejsc gdzie jego nowa "kumpela" mogła by poczuć się nieswojo. Dziewczyna zaczęła dostrzegać w młodym Potterze, to czego wcześniej nie zauważała.
A mianowicie- dobroduszność, pomocność i przede wszystkim świetne poczucie humory. Czego nie można było powiedzieć o rodzicach Rudej...Cały czas ją przepraszali, Lily w końcu dala za wygraną, w końcu kochała ich jak nikogo innego...


    Po obiedzie, na który została zaproszona przez rodziców Jamesa wraz ze swoją rodziną i Amy, razem z chłopakiem wyszła na spacer. Było nie miłosiernie gorąco. Rogacz przystanął przy budce z lodami i zapytał:
- Jaki smak ?- Aaaa!! nie powiedział księżniczko HURA! Krzyknął głosik w głowie dziewczyny. Lily uśmiechnęła się i powiedziała:
- Dwie gałki lodów cytrynowych.
James wziął taki sam smak lodów co rudowłosa. Kiedy szli uliczkami Doliny Godryka. Lily nagle stanęła jak wryta. Z prawej ręki wypadł jej lód, a lewą chwyciła Rogacza za rękę. Otóż ujrzeli....

* * * * * * * * * * * * * * * * * *

BONUS to rozdziału czyli
Miniaturka II

Powoli zbliżał się Maj, na dobre zieleń pokryła już trawniki Hogwartu, a uczniowie chętnie wychodzili, aby przespacerować się po błoniach, zajść nad jezioro i spoglądnąć w jego taflę...Cóż mogła kryć? Na pewno wiele niebezpieczeństw, lecz nie wszyscy się tym przejmowali...

   Właśnie jednym z tajemnych przejść szło 4 Gryffonów z trzeciego roku. Dwoje z nich, cali mokrzy rozmawiali o tym jakie wzbudzą zainteresowanie wśród pozostałych członków Domu Lwa. Petere był zajęty pochłanianiem mufinki z drugiego śniadania, a Remus, szedł dziwnie zmęczony i smutny, smutny, tym, że gdy tylko wejdzie do dormitorium będzie musiał znów udawać zaskoczenia z powodu sowy do niego, oraz znów będzie musiał udawać, że jedzie do chorej babci...ciągle ta sama bajeczka... Męczyło go to.
  Gdy wreszcie znaleźli się pod Portret Grubej Damy i wysłuchali jej niewybrednych uwag na temat przemoczonych ubrać Jamesa i Syriusza, wkroczyli do pełnego od Gryffonów Pokoju Wspólnego. Potter i Black, dwaj najbardziej rozpoznawalni chłopcy w szkole dumnie przeszli przez centralną część okrągłego pomieszczenia i udali się po schodach do swojego dormitorium, udając, że nie obchodzą ich szepty im towarzyszące...
Młody Lupin nie mylił się, na parapecie czekała na niego szara płomykówka... Kiedy Remus udawał, że czyta list, bo w rzeczywistości znal go już na pamięć James i Syriusz wymienili porozumiewawcze spojrzenie, i kiedy blondyn chciał im oświadczyć, że wybiera się do swojej chorej babci chłopcy nie dali mu dojść do słowa. 
- Tylko proszę Cie nie wciskaj tam po raz kolejny tej samej bajeczki- powiedział, Potter, który jednym krótkim zaklęciem wysuszył swoje ubrania. Lupin zbladł, nerwowo patrzył to w oczy Syriusza do w oczy Jamesa. Postanowił grać na zwłokę, choć wiedział, że to nie potrwa zbyt długo.
- O co wam chodzi?- zapadła nic nie znacząca chwila cisz, która miała służyć rzuceniu na pokój zaklęcia wyciszającego.
- My wiemy- młody Black powiedział to, tak beztrosko jakby oświadczał mu, że zarobili kolejny szlaban u Filcha. James widząc, że przyjaciel się męczy i w dodatku nie zamierza nic powiedzieć wywrócił oczami i zwrócił się bezpośrednio do niego:
- Jesteśmy twoim przyjaciółmi tak? Tworzymy całość, my Huncwoci wszyscy za jednego, jeden za wszystkich pamiętasz?- chłopak nie dał nawet dojść Remusowi do słowa tylko ciągnął dalej- To nie jest normalne, że coś przed nami ukrywasz, to nie jest normalne, że co miesiąc, niby jeździsz do chorej babci w dzień, w którym akurat jest pełnia To nie jest normalne, że po każdej takiej wizycie wracasz z kolejnymi ranami i bliznami na ciele...Może inny tego nie widzą, ale my tak.
W dormitorium zapadła głucha cisza. Lupin stał na środku tego bałaganu, do którego zdążył już przywyknąć i gorączkowo myślał, lecz żadne sensowne wyjaśnienie nie przychodziło mu do głowy. Jego przedtem blada twarz odzyskała naturalny kolor a w trzecioklasiście zaiskrzyła złość i motywowana tym odwaga.
- To nie wasz interes! Nie wtrącajcie się w nie swoje sprawy jasne?!- Nie zrobiło to na nich większego wrażenie, co więcej byli przygotowani na taką możliwość obrotu spraw.
- Słuchaj no, my cie z tego powodu jakoś gorzej nie traktują, jesteś jednym z nas, naszym przyjacielem, sprzymierzeńcem, naszym bratem, a braci nie zostawia się w potrzebie tak?
Zbili go z tropu kompletnie. Nie wiedział o co im się aktualnie chodziło, przecież on był beznadziejnym przypadkiem, jemu nie dało się pomóc... Spojrzał na nich z zaciekawieniem co było dla nich znakiem, że Syriusz może kontynuować. Wypowiedział tylko jedno słowo:
-Animagia
Remus otworzył oczy i usta ze zdziwienia...nie, nie, na pewno się przesłyszał, przecież to nie możliwe,coś mu sial mu się przesłyszeć. Jednak widząc poważne spojrzenia przyjaciół przełknął głośno ślinę i gwałtownie pokręcił głową mówiąc:
- Nie....nie nie ma mowy słyszycie?! Nie, nie zgadzam się! Nie będziecie się narażać! Nie ma takiej opcji nawet!

- My już podjeliśmy decyzję, dlatego trzeba ustalić jedną zasadę Huncwotów.

- Ale przecież jedyną zasadą Huncwotów jest brak zasad- powiedział nie Petere. James uśmiechnął się pod nosem, lecz kontynuował:
- Oprócz tego, co oczywiste, każdy z nas musi przestrzegać zasadę Tajemnicy Huncwota, od teraz nikt poza naszą  czwórką nie będzie wiedział nic.(...)

-....Ja nie pozwolę...
- Ucisz się i idź do dyrektora....musisz się jeszcze przemęczyć w tym miesiącu, nie wszyscy mamy jeszcze opanowane nasze przemiany.


Lupin z szokowaną miną przemierzał powoli korytarze Hogwartu by wkrótce znaleźć się pod gabinetem Doombledora. Z każdym kolejnym pokonywanym stopniem w Remusie rosła miłość, miłość braterska do tych nieprzewidywalnych kretynów, którzy robią dla niego więcej niż ktokolwiek inny. Usłyszawszy serdeczne proszę, wszedł rozpromieniony do gabinety dyrektora z myślą, że to są właśnie prawdziwi przyjaciele.

5. Znowu ratujesz mi życie.




Lily nagle stanęła jak wryta. Z prawej ręki wypadł jej lód, a lewą chwyciła Jamesa za rękę. Otóż ujrzeli dwie zakapturzone postacie zmierzające w  ich stronę. Dziewczyna w dalszym ciągu stała na środku drogi, co raz mocniej ściskając rękę chłopaka. James jednak w trudnych momentach z żartobliwego i dziecinnego chłopca stawał się poważnym i dojrzałym mężczyzną. Doskonale wiedział, że ani on, ani ona nie maja przy sobie różdżek, a nawet gdyby je mieli nie mogliby ich użyć poza terenem Hogwartu...


Na szczęście poczciwy James miał przy sobie wszystkim dobrze znane łajnobomby. Rzucił jedną w Śmierciożerców, następnie pociągnął Lily w pobliską  uliczkę, oparł ją o ścianę i położył palec na ustach. Ruda przełknęła głośno ślinę, ale nie odezwała się.
Kiedy Śmierciożercy uporali się już z łajnobombą mieli zamiar znaleźć osobnika, który w nich "tym" rzucił, ale pewna kobieta im to uniemożliwiła rzucając na nich zaklęcie oszałamiające. Po chwili zjawili się aurorzy, którzy zabrali ich to Ministerstwa Magii.
Kiedy sytuacja na ulicy się uspokoiła Lily odetchnęła z ulgą, ale nadal miała rozszerzone źrenice spowodowane strachem. James wiedział, że w tym momencie jest w szoku więc postanowił nie zmuszać jej do rozmowy. Zerknął na nią i powiedział :
- Wracajmy- mimo że to nie było pytanie Lily pokiwała głową.

Wędrowali uliczkami Doliny Godryka prowadzącymi do domu państwa Potterów.
Chłopak wydawał być się bardzo z siebie zadowolony. Co chwile spoglądał na dziewczynę, która najprawdopodobniej nie zdawała sobie sprawy, że wciąż trzyma Jamesa za rękę...



* * *


     Tego samego dnia na jednej nie pozornej ulicy Londynu, w pewnym, na pierwszy rzut oka niczym niewyróżniającym się domu z numer 12 trwały przygotowania do urodzin młodszego syna państwa Blacków.

Syriusz jako jedyny członek rodziny nie był zaangażowany w przygotowania. Domyślał się że rodzice boją się, że zrobi jakiś żart...
Na samo wspomnienie rożnego rodzaju kawałów pojawił mu się na twarzy huncwocki uśmiech. Wówczas do pokoju Gryfona weszła jego matka. Obdarzyła go chłodnym spojrzeniem i powiedziała dobrze mu znanym tonem bez emocji :
- Za 10 minut chcę Cię widzieć przebranego w kuchni. I życzę sobie abyś zachowywał się
N-O-R-M-A-L-N-I-E rozumiesz?- chłopak nie chętnie pokiwał głową i powiedział sam do siebie:
- Ja chciałbym gwiazdkę z nieba.
- Coś mówiłeś ?- zapytała Walgbura, która wciąż stała w drzwiach.
-Ja? Nie..nic.

- Tak właśnie myślałam.
-To lepiej nie myśl- powiedział Syriusz tak cicho, że jego matka nie miała żadnych szans tego dosłyszeć.




    Syriusz powoli schodził po schodach z markotną miną. Elegancko ubrany jak na jakąś poważną uroczystość. Gdy znalazł się już w kuchni, była tam połowa rodziny. Miedzy innymi jego kuzynki :Bella, Narcyza i Andromeda, do której posłał serdeczny uśmiech, który odwzajemniła.

Łapa nie miał ochoty przebywać tu ze wszystkimi, nie licząc Andromedy, którzy popierają Lorda Voldemorta. Stał tam tylko po to aby zobaczyć minę swojego "ukochanego braciszka", gdy otworzy prezent od niego...


- Regulusie jeszcze tylko ten -powiedziała jego matka podając synowi ostatni prezent. Młody Black nie pewnie otworzył długie wąskie pudełko. Jego oczom ukazał się nowy model miotły. Z zadowoleniem wyciągnął po nią rękę, a gdy ujął ją w dłoń "ożyła". Chłopak nie wiedział co się dzieje do puki miotła nie zdzieliła go po głowie. Regulus zaczął biegać po całej kuchni uciekając przed nadpobudliwą miotłą. Całe widowisko skomentowane zostało przez pokrzykiwania kuzynek i donośny śmiech Syriusza przypominający szczekanie psa. 
Po chwili miotła gwałtownie zatrzymała się na środku pomieszczenia. Wszyscy oprócz Syriusza i Andromedy, która została zatrzymana przez kuzyna, podeszli do miotły, kiedy ta zmieniła się w wielki tort który momentalnie wybuchł niezidentyfikowaną mazią. Widok był powalający. No może nie licząc miny Pani Black... Gdy Syriusz ją spostrzegł stwierdził, że przesadził i zaczął biec do swojego pokoju. Gdy tam dotarł z impetem zatrzasnął drzwi. Zaczął chodzić po pokoju myśląc co ma teraz zrobić. Jego rozmyślania przerwały drzwi, które przeleciały mu nad głową. W progu stali rodzice Blacka z uniesionymi różdżkami. Łapa nie wiedział, nie miał pojęcia co chcą zdziałać tymi różdżkami. Zaczął przysłuchiwać się jak jego rodzice mówić w ogóle nie od rzeczy :
- Ty czy ja?- zapytał ojciec.
- Ty!- powiedziała Pani Black.
Orion spojrzał na swego syna z wyższością i powiedział:
- Crucio!- chłopak upadł na podłogę i zaczął wić się z bólu. Jego ciałem miotały nie określone spazmy, nie mógł wytrzymać tego bólu, mógłby umrzeć byle to się tylko skończyło. Syriusz nie krzyczał - nie chciał dać im tej cholernej satysfakcji z tego powodu., nie chciał, żeby odczuwali jeszcze bardziej swoja wyższość. Po około minucie tortur, która była najdłuższą minutą w życiu Syriusza matka Łapy odezwała się:
- Może to nauczy Cię odpowiedniego zachowania.
Rodzice Gryfona opuścili jego pokój przy okazji naprawiając drzwi...


    Syriusz doczołgał się do łóżka i oparł się o nie. Pierwszy raz w swoim życiu został potraktowany zaklęciem nie wybaczalnym. Wówczas pomyślał : o raz za dużo.

Wstał, ledwo utrzymując się na nogach. W kufrze, którego jeszcze nie wypakował znalazł eliksir wzmacniający. Wypił go i po dłuższej chwili podczas, której leżał na dywanie i myślał co dalej, poczuł się lepiej. Zaczął biegać jak oszalały po sypialni i zbierać porozrzucane rzeczy. Gdy był już kompletnie spakowany użył pożyczonej od Jamesa peleryny niewidki i "wkradł" się do pokoju "rodziców" z szafki wyjął woreczek galeonów. Stwierdził, że to nie jest kradzież bo bądź, co bądź jest synem tych ludzi i mu się należy, a oni są tak obrzydliwie bogaci, że pewnie nawet nie zauważą.




   Wrócił do swojego pokoju, ściągnął pelerynę i schował ją do kufra razem z pieniędzmi. Następnie przywiązał swój bagaż do miotły i ostatni raz omiótł spojrzeniem sypialnie. Spostrzegł, że na szafce leży jego zdjęcie z przyjaciółmi. Uśmiechnął się na widok okularnika, na pewno, gdy się u niego zjawi przyjmie go z otwartymi ramionami, w końcu traktuje go jak brata. Wziął ze sobą zdjęcie i wsiadł na miotle. Gdy otwierał okno do pokoju wparowała cala rodzina :


-Syriusz co ty wyprawiasz? Zsiadaj w tej chwili z tej miotły!- Łapa nie słuchał osób, które do niego mówiły. Wyleciał przez otworzone okno...

Pod nosem tylko powiedział :

- Kierunek Dolina Godryka...


Podczas powolnego lotu nad przeróżnymi miastami, miasteczkami i wioskami, Syriusz miał czas na rozmyślania. Może i lepiej, że tak się stało...wreszcie nie będę musiał oglądać ich "urokliwych twarzyczek"...przynajmniej wiem już czego mogę się po nich spodziewać i choć mściwy nie jestem jeszcze mnie popamiętają. Gdy własnie przelatywał nad jednym z mugolskich placy zabaw, przez chmury dostrzegł, całego brudnego od ciastka z kremem chłopca. Rozbawił go ten widok i przypomniał sobie zszokowaną twarz jego brata oraz reszty rodziny...ehh było warto tyle nad tym pracować z chłopakami...było warto....


* * *


- James...?
- Tak?
- Jak myślisz kto to mógł być ?
- Nie mam pojęcie, ale Lily nie musisz się obawiać Aurorzy już ich złapali nie przejmuj się- powiedział Rogacz i uśmiechnął się do niej przyjaźnie. Dziewczyna odwzajemniła ten gest i powiedziała już ze śmiechem:
- Chyba znowu jestem Ci winna podziękowania wiesz?  Znowu, powtarzam Znowu, ratujesz mi życie....ja niby zawsze taka zmobilizowana, a jak przyszło co do czego to stałam jak zahipnotyzowana, a Ty zachowałeś zimną krew... no jeśli łajnobombę można nazwać efektem zimniej krwi, to twoja musiała być lodowata, ale nie ważne dziękuję.
- Drobnostka....słonko- to 2 dodał tylko w myślach,
- Czyżby James Potter był skromny? Czego ja jeszcze o Tobie nie wiem?
- Na przykład tego, że jestem urodzonym romantykiem ? - zasugerował.
-Hmn...no tak, tego jeszcze nie wiedziałam - w tym momencie Rogacz przysunął się do Lily i pogłaskał ją po policzku. Wtedy przez głowę przeleciało mu wiele myśli : teraz nie mogę cię pocałować znienawidziłabyś mnie..., a może nie? Nie, nie. Przecież jesteśmy durnymi KUMPLAMI, a kumple się nie całują, ale kim bym był gdybym nie zaryzykował? Na pewno nie Jamesem Potterem. Zaczął wpatrywać się w pochłaniającą zieleń jej oczy i przysuwać swoją twarz do jej.


    W oczach dziewczyny to wyglądało trochę inaczej...

Położył rękę na moim policzku. Wstrzymałam oddech, przeszedł mnie dziwny dreszcz. NIE! STOP! To nie mógł być przyjemny dreszcz, nie mógł i tyle. To jest tylko mój..no właśnie kim on dla mnie jest...dobre pytanie a odpowiedzi brak. Dobra może jest odrobinę przystojny  męski, ale...ale co? Boje się tego bo to  do jasne cholery jest wciąż ten sam James Potter, jeśli z jakąś dziewczyną jest w związku to nie trwa on dłużej niż tydzień. Nie, ja nie mogę się w to bawić, po prostu nie mogę! Oj... teraz to już chyba się nie wycofam jego twarz znajduję się niecałe 5 centymetrów od mojej,Dobra, może jakaś szybka lekcja z całowania? Halo ! Boże ratuj! Nie wiem zrób coś bo... 



    Kiedy ten dystans zmniejszył się do 2 centymetrów okno w pokoju Rogacza rozbiło się na milion kawałków. Jak się okazało do Jamesa przyleciał Syriusz. Gdy zobaczył swojego najlepszego przyjaciele tuż obok Lily otworzył buzie ze zdziwienia zamrugał kilkakrotnie, przetarł oczy i na moment zapomniał o przykrym wydarzeniu.

Dziewczyna się zaczerwieniła i wzniosła oczu ku górze myśląc: A jednak istniejesz, tylko co to za pomysł żeby tu zsyłać Blacka?1 Dobra, dobra nie wnikam, ale dzięki. Natomiast okularnik był wyraźnie zaskoczony przyjazdem Łapy pomyślał: Stary gdybyś choć raz miał wyczucie czasu sławiłbym Cię. Postanowił przerwać chwile milczenia i powiedział :

- Łapo? Czy ty na prawdę nie wiesz kiedy jest koniec Lipca? - Rogacz parsknął śmiechem. 
- Uciekłem z domu - powiedział Syriusz, a Jamesowi i Lily opadły szczęki.
- Jak to uciekłeś z domu?- zapytała Ruda.
- A jak się ucieka z domu? Spakowałem się i wyleciałam przez okno na miotle.-odpowiedział Black.
- Ale dlaczego?- zapytał James. Syriusz spojrzał znacząco na Lily - lubił ją,ale nie wiedział czy jest godna zaufania. Rogacz domyślił się, że kumpel nie che mówić przy dziewczynie i dopowiedział :

- Możesz mówić- widząc, nie pewność w oczach przyjaciela dodał:

- Mówię Ci, Lily jest godna zaufania.

Syriusz jeszcze raz spojrzał niepewnie na Lily i odpowiedział :
- Klątwa Cruciatus- reakcja była natychmiastowa; Ruda zakrztusiła się powietrzem, a chłopak zapytał z niedowierzaniem :
-  Żartujesz?
- Nie tym razem...,ale ty mi lepiej powiedz co TY tu robisz z naszą Lily w dwuznacznej sytuacji?
- Długa historia - odpowiedział wymijająco okularnik.
-Taaak... chyba macie sporo do omówienia...ja..nie będę wam przeszkadzać- powiedziała Lily i nie czekając na odpowiedź wybiegła z sypialni Jamesa. Chłopcy popatrzyli na siebie i skomentowali to zachowanie jednogłośnie :
-Baby....-po czym zaczęli się śmiać.

* * *

    Gdy Pani i Pan Potter otworzyli bramkę, za którą znajdował się ich dom osłupieli. Drzwi były otwarte na rozcież, na balkonie brakowało barierki, a połowa okien była powybijana. Ściany były oblepione nie zidentyfikowana mazią, a z dachu odpadały kolejne części.
- Co do...-zaczęła Pani Potter, ale została uciszona przez męża ruchem ręki.
    Oboje wyciągnęli różdżki i skierowali się do domu, który w środku wyglądał sto razy gorzej niż na zewnątrz : potłuczone wazony, roztrzaskane szafki, obdarte ściany poplamiona podłoga- to tylko nie liczne uszkodzenia...

Rodzice Jamesa skierowali swoje kroki na górę, skąd dochodziły rożnego rodzaju niepokojące hałasy. Okazało się, że  dźwięki pochodzą z poddasza. Czarodzieje po cichu udali się tam, gdy otworzyli drzwi ich oczom ukazał się ich syn wraz ze swoim przyjaciel. Pan Potter na widok kociołka wybuchnął gromkim śmiechem, a Pani Potter opuściła różdżkę i krzyknęła :
- James!! Rozwaliłeś cały dom! Co masz na swoje usprawiedliwienie?! A ciebie Syriuszu miło mi widzieć - drugą część powiedziała delikatniej.
- Dzień Dobry, mi Panią też milo widzieć- odpowiedział chłopak.
- Ja...no..ten wiesz...yyy... mamo trochę nas poniosło...-niezdarnie tłumaczył się Rogacz.
- Trochę?  Cały dom w ruinach, a Ty to nazywasz trochę?!?!
- Uspokój się kochanie zaraz to naprawimy, a chłopcy po prostu bardzo cieszą się, że się widzą prawda? - zwrócił się do nastoletnich czarodziei. James i Syriusz ochoczo pokiwali głowami. Dorea chciała coś jeszcze powiedzieć, ale została wyprowadzona z pomieszczenia.

- Uf...dobrze,że tato tu był, bo nie było by za ciekawie- stwierdził James.
- Na pewno nie gorzej niż u mnie -powiedział Syriusz.
- Słuchaj stary, mówiłem Ci już, że teraz tu jest twój dom i nie chce słyszeć o ludziach, którzy wcześniej udawali twoją rodzinę jasne?
- Jasne, jasne, ale ty teraz mi lepiej powiedz skąd się tu widziała Lilka?
- No dobra...to słuchaj...



* * * 



 Następnego dnia.



- Kto ostatni przy fontannie kupuje reszcie lody! - krzyknął uradowany Rogacz.

Całą trojka puściła się biegiem w stronę wyznaczonego miejsca. Chłopcy dali fory dziewczynie. Więc w rezultacie wszyscy dobiegli tam w tym samym momencie.
Łapa i Rogacz przysiedli na murku fontanny, a Lily stała na przeciwko nich, uśmiechała się pogodnie i myślała : Nigdy nie sądziłam, że będę w stanie ich polubić.





- Wiecie co? Musimy coś zrobić bo...kurde z tego co kalkuluje to w te wakacje za dużo przykrych rzeczy się nam przytrafiło nie sądzicie?- zapytał rzeczowym tonem Łapa.



- BIWAK! - powiedziała po chwili ucieszona dziewczyna.

- Że co?!- odpowiedzieli równocześnie pytaniem na pytanie.

- BIWAK!- powtórzyła i wepchnęła zdezorientowanych chłopców do wody.